Clowny na trampolinie
Spektakl Herberta Fritscha na berlińskiej Volksbühne
Można było przypuszczać, że i to przedstawienie stanie się sukcesem. Na berlińskich Theatertreffen 2011 zaprezentowane zostały bowiem aż dwa spektakle tego reżysera: „Futro bobrowe” Gerharta Hauptmanna z teatru ze Schwerinu i „Nora czyli dom lalki” Ibsena z teatru w Oberhausen. Wybór ich był kontrowersyjny, ale „Norze” trudno było odmówić oryginalności: z punktu widzenia optyki i aktorstwa była ciekawym wieczorem, w którym jednak ibsenowskie treści zostały zepchnięte na daleki, piąty, szósty plan. Ale i tak można robić teatr. Od czasu ostatnich pokazów festiwalowych wiadomo jest, jaki rodzaj teatru uprawia Herbert Fritsch i czego można się spodziewać po jego przedstawieniach. Fritsch był przez wiele lat jedną z głównych gwiazd aktorskich berlińskiej Volksbühne. Potem nagle zniknął, aby teraz, po okresie czeladniczym w teatrach prowincji, powrócić na swoją dawną scenę. Tym razem jako reżyser. Tak więc właśnie w Volksbühne odbyła się 1 lipca 2011 premiera sztuki Franza Arnolda i Ernsta Bacha „Die spanische Fliege”, nosząc tym razem tytuł „Die (s)panische Fliege”. Jest to nieprzetłumaczalna na polski gra słów zmieniająca „Hiszpańską muchę” na „Spanikowaną muchę”. Przedstawienie zostało przyjęte przez krytykę z entuzjazmem, zaopatrzonym jednak wielokrotnie zastrzeżeniem, że opinia ogranicza się jedynie do oceny komediowej fantazji reżysera i gry aktorskiej, odkładając sprawę treści na inną okazję. Skupianie się przy krytyce teatralnej na jedynie kilku aspektach spektaklu jest dozwolona, czasem nawet konieczna, i oczywiście nie raz się ją tak uprawia. Poza tym rzeczywiście, inaczej niż u Ibsena, w przypadku napisanej przez Arnolda i Bacha w 1911 farsy „Hiszpańska mucha” nie da się tak naprawdę wiele powiedzieć o jej treści: jest to komedia pomyłek. W centrum stoi rodzina Klinke, handlarza musztardy, męża strzegącej cnót społecznych żony, ojca dorastającej córki oraz przyjaciela licznych znajomych, związanych z handlarzem tajemnicą osoby syna niepewnego ojcostwa, na którego utrzymanie większość pojawiających się na scenie dostojnych panów płaci od lat – jak dotąd w tajemnicy.
Trzeba przyznać, że cyrkowe numery, które aktorzy wykonują z ochotą, artyzmem i stuprocentowym wkładem pracy, wymagają nie tylko niesłychanej sprawności fizycznej. Niejeden z nich, pojedynczy, sam w sobie, jest rzeczywiście śmieszny. Ale jeśli wyobrazić sobie najlepszy numer cyrkowych clownów – jego połowa składa się przy tym ze skoków na trampolinie – i jeśli rozciągnąć go w czasie z pięciu na sto dwadzieścia minut, czy może on być nadal naprawdę zabawny? Wyzwaniem tego wieczoru dla aktorów jest przekroczenie wszelkich granic i całkowite zanurzenie się w świecie wygłupów. Ale – patrząc z perspektywy widza - ile razy można wybuchać śmiechem na widok chwytania partnerów za jądra czy odbić od trampoliny, kończących się zawsze lądowaniem z nosem rozpłaszczonym na murze? Jak długo mogą śmieszyć kostiumy, składające się z krynolin skróconych do minispódniczek, do których kobiety zakładają podkolanówki? Sophie Rois, niewątpliwie doskonała aktorka i od lat gwiazda Volksbühne, pędzi przez cały wieczór po scenie galopem i wrzeszczy basem – może to i zabawne. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że w tym jej królestwie, Rois wzbudzałaby także salwy śmiechu stojąc nieruchomo na środku sceny i kiwając małym palcem. Kto lubi tego rodzaju rozrywkę, będzie zadowolony.
Powyższa krytyka nie wynika z uprzedzeń, że płytka komedia bulwarowa nie może być wspaniałym przedstawieniem. Dowiodła tego także przed wielu laty sama Volksbühne, gdzie jej szef Frank Castorf zajął się osobiście w 1994 roku farsą „Pension Schöller” („Pensja Schöllera”) autorstwa Carla Laufsa i Wilhelma Jacoby’ego robiąc z niej jedno z kultowych przedstawień swojego teatru. Dla ścisłości nie należy przemilczać faktu, że Castorf wzbogacił swoją komedię sytuacyjną o fragmenty „Bitwy” Heinera Müllera. Główną rolę w tym spektaklu – przyczyniając się w dużym stopniu do jego sukcesu – grał Herbert Fritsch.
Ale jak w swoim czasie europejska wieść niosła, że dwa miliony Norwegów śmieje się do rozpuku z – wprawdzie miłej, ale jednak przeciętnej – komedii „Elling”, tak widocznie „Die (s)panische Fliege” trafiła w gust części publiczności. Wśród niej także i krytyków teatralnych. Dowodzą tego nie tylko recenzje z lipcowej premiery. Tegoroczne jury Berliner Theatertreffen 2012 zadecydowało o zaproszeniu spektaklu na festiwalowy pokaz. Z zaciekawieniem oczekiwna jest argumentacja tego wyboru. Ale nie należy żałować Volksbühne sukcesów. Może dzięki nim uda jej się powrócić do „pierwszej ligi” na berlińskim polu teatralnym.
Publikacja: Teatr dla Was 2012