„Być albo nie być”

berlińska premiera polsko-niemieckiego projektu w teatrze Maxim-Gorki-Theater

Jest rok 2011. Niemcy i Polska są członkami Unii Europejskiej i od dawna panuje pokój. Oba kraje organizują wspólne projekty teatralne. Wspaniałe czasy. Oczywiście, czasy wojny nie poszły jeszcze całkiem w zapomnienie. Dlatego wieczory teatralne dotyczą nierzadko tego tematu. Ważne jest zachowanie w pamięci czasów, kiedy walczyło się po przeciwnych stronach. Aby jednak nie dopuścić, żeby opowiadane historie były zbyt tragiczne, dba się o równowagę poprzez świadome wprowadzenie komizmu. Dlatego dobrym pomysłem jest wybór komedii o wojnie. Istnieje ich niemało, do klasyków wśród nich należy szczególnie pasująca do sytuacji: „Być albo nie być” autorstwa Ernsta Lubitscha. Wspaniały pomysł.

Ale nie tylko dobre, czasem nawet doskonałe pomysły nie całkiem sprawdzają się w realizacji. Dzieje się tak także w przypadku jednej z części wspólnego projektu berlińskiego teatru Maxim-Gorki-Theater i krakowskiego teatru Teatr Stary, którego owocem jest realizacja w obu miastach tej samej komedii Nicka Whitby „Być albo nie być”. Reżyserem obu spektakli jest niemiecki aktor i reżyser Milan Peschel. Premiera w Krakowie odbyła się już pod koniec marca, trochę później nastąpiła premiera w Berlinie. Z okazji krakowskiego przedstawienia w polskich gazetach pisano dużo o Lubitschu, jego filmie i roli artystów w ruchu oporu. W Niemczech, gdzie film jest dużo lepiej znany, a także jego teatralna wersja była już prezentowana w teatrach (w Berlinie 2009 w Deutsches Theater) recenzje koncentrują się bardziej na samym przedstawieniu. Nie wszystko można w nim pochwalić, przede wszystkim jeśli przyjrzeć mu się dokładniej. Ale czasy uległy zmianie i szczera, a nawet ostra ocena ze strony kogoś z sąsiadów jest dozwolona i można się nią głośno dzielić bez obawy, że będzie się podejrzanym o resentymenty. Ta powoli postępująca normalizacja stosunków jest dobra i zdrowa i świadczy o wzajemnej bliskości. Wprawdzie czasem żal, że czasy ochronne minęły, ale trudno, trzeba dorosnąć do zmiany.

Powróćmy jednak do sztuki. Historia przejęta z filmu Lubitscha jest prosta: aktorzy polskiego teatru w Warszawie zostają w czasie okupacji członkami podziemia i walczą przeciw Hitlerowi. Dzięki swoim aktorskim zdolnościom doskonale imitują führera i dlatego udaje im się przechytrzyć wroga i zwyciężyć. Sztuka Whitbyego trzyma się tego głównego wątku, czasem oddalając się od historii oryginału, czasem trzymając się go bardzo dokładnie w miejscach, które nie wydają się ważne. Poprzez to całość sprawia chwilami wrażenie niezdecydowanej. Do historii na berlińskiej scenie wkradają się dodatkowo rzeczowe błędy, które są niepotrzebne i niekiedy nawet irytujące. Wprawdzie zdarza się, że dzięki nim słychać na widowni krótką salwę śmiechu, ale nie polepsza to ogólnej sytuacji. Niektóre przejęte od Lubitscha żarty są uproszczone, wyolbrzymione i powtarzane kilka razy po sobie tracą nie tylko swoją subtelność, ale czasem także uzyskują inny kontekst. Do tego na wszelki wypadek najpierw śmieją się z nich głośno stojący na scenie. Także widoczne dla widza obsadzanie kilku ról przez tą samą osobę (np. reżyser-aktor-garderobiana) prowadzi do zmiany układu stosunków między bohaterami i czyni wyjściową sytuację mniej prawdopodobną. Dalszym błędem jest przedstawienie – według sztuki i filmu - najsłynniejszej aktorki teatralnej Polski Marii Tury oraz jej męża, także genialnego aktora o niezrównanym talencie, Józefa Tury, jako jedynie małostkowych i ograniczonych umysłowo. Tak samo można ocenić postać młodego adoratora primadonny, Stanisława Sobińskiego, który należy przecież do elitarnej jednostki lotniczej i później jest cichociemnym.

Trudno powiedzieć, czy ten brak równowagi zawarty jest już w tekście sztuki, czy to też dopiero reżyseria spłyca tak bardzo prezentowaną historię. Wprowadzenie długiej sceny z oryginalnym monologiem Hamleta jest być może próbą wyrównania proporcji - niestety nieudaną. Gra aktorska koncentruje się na wydobyciu śmieszności z każdej sytuacji i podkreśla płytkość charakterów, zapominając, że ma się przecież do czynienia z nieprzeciętnymi osobowościami. Ta jednostronna prezentacja odbiera z kolei niektórym brawurowo zagranym komicznym scenom ich siłę. Jedynie Wilhelmowi Eilers jako niemiecki szpieg, podszywający się pod postać polskiego profesora Silewskiego, udaje się - na krótko przed rozstrzelaniem go przez rozpoznanych przez niego, również przebranych, polskich aktorów - przeobrażenie w zimnego, nieustraszonego agenta wywiadu, przez co cała scena jest pełna napięcia i zionie grozą.

Szkoda, że reżyser nie poświęcił więcej uwagi myśli, że każda naprawdę dobra komedia czerpie swą siłę ze zmian między komiką i tragizmem. W sztuce nie brakuje okazji, aby to przedstawić i zarówno sytuacja wyjściowa jak i możliwość zróżnicowanego ukształtowania większości charakterów postaci dobrze się do tego nadaje. Jeśli by ponadto zrezygnować z przesadzonego eksponowania wątku zazdrości, zredukować powtórki opowiadanych kawałów i skrócić komiczne pantomimy, wieczór byłby bardzo udany.

Ale istnieją także dobre rozwiązania w przedstawieniu: bardzo udane są przejścia od scen z warszawskiego teatru do obozu wojskowego w Anglii, aby potem ponownie wrócić do prywatnego mieszkania Turów w Warszawie – te tak łatwe do zrealizowania w filmie sceny są bardzo trudne do przedstawienia w teatrze i Peschel radzi sobie z tym zadaniem doskonale. Także gry słowne bazujące na polsko- niemieckich kombinacjach językowych są w dużej mierze udane i stanowią odważny eksperyment, gdyż trudno zakładać, że duża ilość widzów włada obu językami.

Zakończenie sztuki jest nagłe i sprawia wrażenie zabrnięcia w ślepą uliczkę, z której reżyser i aktorzy nie potrafią się wydostać. Warszawska grupa teatralna siada na scenie i pyta się, co dalej, nie znajdując odpowiedzi. Nikt nie ma energii, może także ochoty, aby znaleźć jakieś rozwiązanie albo aby po prostu podążać dalej za filmowym wątkiem. Tak więc wszyscy razem, publiczność i aktorzy siedzą bezradnie, spoglądając wstecz na ten częściowo udany, częściowo zmarnowany wieczór. Pozostaje tylko pocieszyć się, że za pierwszym razem rzadko wszystko się udaje i że to praktyka czyni mistrzem. Jeśli jednak sięgnąć jeszcze dalej pamięcią, na początku między Polską a Niemcami panowała wojna. Należy więc odczuwać zadowolenie z obecnego stanu, nawet jeśli istnieją jeszcze rzeczy, które można polepszyć.

Publikacja: Teatr dla Was 2011