„Dzieci słońca“ Maksyma Gorkiego na scenie teatru Deutsches Theater Berlin
Już na długo przed premierą było wiadomo, że „Dzieci słońca“ będą sukcesem. W reżyserii jednego z najlepszych i najbardziej wziętych dzisiejszych niemieckich reżyserów, w obsadzie najpopularniejszych i ulubionych aktorów, spektakl sztuki Gorkiego nie mógł po prostu wypaść inaczej.
I rzeczywiście, przedstawienie jest bez wątpienia udanym wieczorem teatralnym i grane jest przy wypełnionej do ostatniego miejsca widowni. Fakt, że Deutsches Theater zdecydował sią na wystawienie przedstawienia przez kilka kolejnych wieczorów w ramach świąteczno-noworocznego programu roku 2010, jest także sygnałem, że do tej inscenizacji DT przywiązuje szczególną wagę.
Ale, jak mówi stare przysłowie, nie wszystko złoto, co się świeci. W przypadku „Dzieci słońca” warto jest zastanowić się przez chwilę nad koncepcją ich realizacji na scenie. Czasem istnieją przekonujące powody, aby wystawić sztukę inaczej, niż to przewidział autor i wiele przykładów unowocześniania dawnych tekstów dowodzi, że podjęcie takiej decyzji może być słuszne. Zmieniając odległy kontekst historyczny, można czasem o wiele łatwiej ukazać ciągłą aktualność dawnych – jak by się w pierwszej chwili zdawało – problemów i dużo lepiej przybliżyć je w ten sposób odbiorcy. Aktualizowanie sztuki może więc być owocną metodą jej reżyserowania. Jednakże w przypadku „Dzieci słońca” w berlińskim Deutsches Theater trudno jest rozstrzygnąć, czy decyzja unowocześnienia była dobrym wyborem i czy sztuka została przez reżysera Stefana Kimmiga w udany sposób odczytana.
Kto pamięta treść sztuki Gorkiego, z pewnością nie zaprzeczy, że przedstawiony w niej świat rosyjskiej prowincji sprzed ponad stu lat, niewiele ma wspólnego z dzisiejszym. Czy codzienne życie należących do przeszłości drobnych ziemian może więc być dla współczesnego odbiorcy naprawdę interesujące? Bohaterowie Gorkiego mieszkają we dworku na włościach i dobrze się im powodzi. W „Dzieciach słońca” tworzą oni raczej nietypową konstelację rodzinną. Głową domu jest Paweł, uczony, pracujący całymi dniami w swoim gabinecie, odcięty od wydarzeń rzeczywistego świata. Żoną Pawła jest Jelena. Dzieci nie mają. Członkiem rodziny jest także siostra Pawła, Liza. Innym mieszkańcem dworku jest praktykujący w okolicy weterynarz, Borys. Tak częstym gościem, że prawie domownikiem jest jego siostra, wielbicielka Pawła, wspierająca chętnie jego pomysły naukowe. Obok świata ziemian istnieje jeszcze gdzieś na jego obrzeżu inny świat. Wieśniacy, zależni od dworku, klepią w nim swoją biedę. Powiedzmy jednak szczerze, czy tak naprawdę interesuje nas codzienność tych włościan i czy koniecznie musimy zajmować się ich problemami?
Stefan Kimmig przenosi historię z dalekich rosyjskich stepów do Zachodniej Europy, do willi lub dużego domu. Paweł jest teraz badaczem w dziedzinie inżynierii genetycznej, mieszkające w domu kobiety otrzymują wyższe wykształcenie i Jelena posiada posadę na uniwersytecie. Na deskach scenicznych poruszają się teraz wykształceni intelektualiści z pensjami typowymi dla wyższej grupy społecznej. Punktem, na który koncentruje się reżyseria, są międzyludzkie stosunki bohaterów. Szybko staje się jasne, że egoistyczny i zajęty jedynie własną pracą naukową profesor zaniedbuje żonę, co doprowadza ją do rozpaczy. Jelena jest jednak zbyt dumna, aby żebrać u męża o miłość i zainteresowanie. Roztargniony, wspaniale grany przez Ulricha Matthesa naukowiec mógłby rzeczywiście mieszkać dziś gdzieś za rogiem i problemy jego żony są z pewnością problemami niejednej ze współczesnych kobiet. Także historia trójkąta małżeńskiego (Jelena, Paweł i jego najlepszy przyjaciel Dimitri), która przemyka się w paru sekwencjach po scenie, jest historią łatwą do znalezienia w dzisiejszym świecie. Nieobca dwudziestemu pierwszemu wiekowi jest także historia Lizy, kobiety, która nie wie, o co jej w życiu i w miłości chodzi i kiedy wreszcie udaje jej się podjąć jakąś decyzję, jest już za późno na szczęście. Wydarzenia przedstawione na scenie są więc wzięte z dzisiejszego życia, są też przekonywująco i znakomicie zagrane przez aktorów i ukazują bezradność i zagubienie bohaterów oraz ich bezwład w działaniu. Mimo to wieczorowi zdaje się brakować harmonii i uczucie niepokoju, które ogarnia widza już przy pierwszych scenach, nie opuszcza go aż do końca. Przez redukcję przewidzianej przez Gorkiego obsady i poprzez wprowadzenie zmian do tekstu przez długi czas trudno jest się zorientować, kim są pojawiające się na scenie osoby i jakie łączą je powiązania. Jeśli odbiorcy uda się rozwiązać w jakiś sposób tę zagadkę, powstaje natychmiast następne pytanie, z którym jeszcze mniej może się on uporać. Trudno jest nie dziwić się nietypowej konstelacji wspólnie mieszkającego rodzeństwa, do tego w sytuacji, kiedy brat jest żonaty. Także przynależność do rodziny Borysa, który wprawdzie wielbi Lizę, ale ani nie jest jej przyjacielem, ani narzeczonym, jest niełatwa do zrozumienia. Próby tłumaczenia sobie, że chodzi tu tylko o dzielenie wspólnego mieszkania czy o pewien rodzaj komuny, są szybko skazane na niepowodzenie, gdyż konserwatywne poglądy i bardzo dobra sytuacja finansowa bohaterów (zatrudniających nawet prywatnego dozorcę-fachowca) stoi w wyraźnej sprzeczności z takim rozwiązaniem. Tej zagadki nie da się rozwiązać do samego końca sztuki.
Podobnie jest z wprowadzeniem motywu grypy zastępującego dzisiaj już rzeczywiście prawie nie znaną epidemię cholery, która w sztuce Gorkiego jest śmiertelnym zagrożeniem. Nawet jeśli chętny do współpracy widz stara się, słysząc słowo „grypa”, nie myśleć o zwykłym wirusowym przeziębieniu, ale raczej o pandemiach typu grypa ptasia czy świńska, reakcja na nagłe zagrożenie w okolicy jest mało przekonywująca i relacje o związanych z nią wydarzeniach są naciągane i nie odpowiadają powadze sytuacji oryginału.
Kolejnym problemem jest postać dozorcy. Załóżmy, że istnieją dzisiaj jeszcze profesorskie domy, zatrudniające prywatną służbę, która razem ze swoją rodziną mieszka zaraz obok i że profesorostwo wtrąca się w prywatne problemy tej rodziny. Mimo wszystko trudno jest sobie wyobrazić, że dzisiejszy dozorca, nawet jeśli rzeczywiście bije swoją żonę, chętnie się do tego przyzna i oświadczy z dumą wobec profesora, że do bicia żony ma prawo. Aby uniknąć nieporozumienia: oczywiście problem przemocy w kręgu rodziny należy niestety także jeszcze dzisiaj do problemów tego świata i oczywiście ważne jest, aby z nim walczyć. Ale połowicznie uaktualnione dialogi w sztuce jak „Tak, biję moją żonę. Zasługuje na to. Proszę mnie raczej zapytać, dlaczego ją piorę.” są wprawdzie dowodem na to, że Gorki napisał komedię, ale jednocześnie dowodzą, że uaktualnienie tekstu w tym miejscu niedokładnie opracowano.
Trudno jest oprzeć się wrażeniu, że tekstowi i pracy reżyserskiej dobrze by zrobiło, gdyby na ich wykonanie poświęcono trochę więcej czasu. Także rozwiązaniu wielu drobniejszych problemów, jak na przykład w jaki sposób dokonać dzisiaj odpowiedniej choreografii w scenie rosyjskiej zabawy, nie zaszkodziłoby parę dodatkowych prób. Ale nie krytykujmy wszystkiego, co można przeżyć w czasie przedstawienia. Przede wszystkim zachwycającą stroną wieczoru jest gra aktorska, która na pewno pozostanie na długo w pamięci. Zasługą reżyserii jest stworzenie aktorom warunków nie tylko do ukreowania postaci, ale także do przekazania różnorodnych uczuć i ciekawe przedstawienie międzyludzkich sytuacji. Spektakl spełnia z pewnością jedno z najważniejszych zadań teatru: wspaniale bawi publiczność.
Przedstawienie Gorkiego nie jest też płytkim i tylko zabawnym wieczorem i mimo niespójności wielu scen można w nim odkryć ciekawe myśli i impulsy do późniejszych rozważań. Nie jest wykluczone, że było by to również możliwe, gdyby Stefan Kimmig przedstawił historię tak, jak wymyślił ją Gorki, na rosyjskiej prowincji pod koniec XIX wieku. Dzięki wspaniałej grze aktorskiej odbiorcy udałoby się z pewnością zbliżyć się także do postaci z odległych czasów i do ich świata. Czy na pewno? Być może już przy następnej inscenizacji tego tak lubianego w Niemczech rosyjskiego klasyka otrzymamy odpowiedź na to pytanie.
Publikacja Teatr dla Was 2010