Pomóżmy „Złodziejom“
Europejski warsztat teatralny w Berlinie
Każdego roku w maju w Berlinie odbywają się Berliner Theatertreffen czyli Berlińskie Spotkania Teatralne. Jest to dwutygodniowy festiwal, na który zapraszanych jest dziesięć najlepszych przedstawień bieżącego sezonu z teatrów z całego kraju. Dla miłośników teatru jest to czas intensywnych przeżyć, dla uczestników – uwieńczenie ich twórczej pracy sławą, która często pozostaje na długo w pamięci. Majowe wydarzenie umożliwia też „ludziom teatru” zorientowanie się w tym, co się dzieje na niemieckich scenach i co ciekawego robią koledzy. Nową tendencją Berlińskich Spotkań jest próba nadania im europejskiego rozmachu i międzynarodowego charakteru. Wśród najciekawszych przedsięwzięć warto jest wymienić Stückemarkt (Rynek dramatów), na którym w ostatnich latach przedstawiane są nie tylko nowe niemieckie sztuki, ale także dramaty innych młodych europejskich autorów. Zupełnie nowym pomysłem są też zorganizowane po raz pierwszy w tym roku warsztaty teatralne. Kto w ostatnim dniu Spotkań Teatralnych 2010 po przedstawieniu sztuki Dei Loher „Diebe” („Złodzieje”) ciągle jeszcze czuł niedosyt i gotów był poddać się dalszemu urokowi teatru, ten miał okazję przeżyć tego samego wieczoru na bocznej scenie Box teatru Deutsches Theater dodatkową niecodzienną prezentację. W ramach Berlińskich Spotkań Teatralnych, w kooperacji ze znaną za granicami Niemiec placówką kulturalną Instytutem Goethego i z (niestety w polskim świecie teatralnym ciągle o wiele za mało znanym) instytutem teatralnym European Theatre Convention, pod kierunkiem Deutsches Theater zaprezentowane zostały owoce pracy warsztatu „Diebe: Transfer” („Złodzieje: Transfer”). Projekt ten, zorganizowany w Deutsches Theater, zwracał uwagę na mało widoczną w teatrze osobę tłumacza, stawiając w centrum zainteresowania jego pracę. Christa Müller i Andrea Udl, organizatorki trwającego przez cztery dni teatralnego warsztatu zauważyły trafnie, że aby mówić w zjednoczonej Europie o wspólnej tradycji kulturalnej, nie wystarczy zadowolić się faktem, że w każdym z państw członkowskich Unii istnieje teatralna kultura. Ważne jest czerpanie z bogactwa świata teatralnego sąsiadów i równocześnie pozwalanie innym, aby korzystali z naszych zasobów twórczych. Warunkiem tego działania jest możliwość czytania obcych tekstów teatralnych a nie tylko ich omówień, możliwość grania ich na scenach a nie tylko oglądania w czasie rzadkich występów gościnnych. W tym kontekście sprawa tłumaczeń staje się sprawą kluczową. Każdy, kto ma doświadczenie praktyki teatralnej wie, że tłumacze o wiele za rzadko są włączani w tok pracy w teatrze i że jako ludzie „słowa” mają oni wprawdzie duże wyczucie języka literackiego, ale nie zawsze wystarczające doświadczenie w używaniu bezpośredniej mowy dialogu teatralnego, która jest zależna także od dźwięku i scenicznej sytuacji. (Interesujące jest, że stała obecność tłumacza podczas prób przedstawienia jest częścią izraelskiej tradycji teatralnej, o czym uczestnicy projektu dowiedzieli się od przybyłej stamtąd tłumaczki Eynat Baranovsky). Znanym problemem jest także rzadka okazja zwrócenia się z pytaniami i wątpliwościami bezpośrednio do autora, jeśli podczas przekładania takowe powstają.
Do pracy nad tworzeniem wspólnej europejskiej tradycji wybrano najnowszą sztukę Dei Loher „Diebe”. Trzy teatry z zagranicy zgłosiły swój udział: Teatrul National „Marin Sorescu” z Rumunii, Dramaten ze Szwecji i Cameri Theater z Izraela (kulturalnie zaliczanego do Europy) i wysłały do Berlina małe zespoły złożone z tłumacza, reżysera (oboje czasami w spódnicy) i dwojga aktorów. Wspólne tym trzem krajom jest, że Dea Loher nie jest jeszcze w nich znana, ale ogólne zainteresowanie niemiecką literaturą i teatrem jest raczej duże. Te motywy udziału tłumaczą być może nieco nieobecność Polski. Dea Loher jest u nas popularną, być może nawet najlepiej znaną niemiecką dramatopisarką. Słysząc o nowej sztuce autorki, polskie teatry mogą oczekiwać, że „Diebe” i tak wkrótce zostaną przełożone na polski i nie trzeba się tu dodatkowo angażować. Inną przyczyną może być fakt, że niewiele polskich teatrów należy do European Theatre Convention, co było jednym z warunków zgłoszenia. Mądrze ułożony program projektu przyniósł uczestnikom wiele korzyści. Organizatorki rozpoznały, że poza często dyskutowanym problemem braku pieniędzy na kulturę, istnieją jeszcze inne aspekty, bez których praca twórcza nie jest możliwa i że konieczne jest popieranie właśnie tych niematerialnych (i zarazem bezcennych) wartości. Zdaniem rumuńskiego tłumacza Cosmina Dragoste: „tłumaczenie to namiętność”, można opisać nie tylko trzech biorących udział w projekcie, ale także wielu innych tłumaczy. Właśnie owo „podsycanie” namiętności poprzez takie wydarzenia jak spotkanie z Deą Loher, wspólną pracę nad tekstem razem z doświadczonymi w sprawach języka i tłumaczenia niemieckimi dramaturgami Müller i Udl oraz wymianę z kolegami po fachu, mnożącą energię i inspiracje potrzebne do dalszej pracy, stanowiło drogę do celu. Ciekawe były przy tym także odkrycia, że bez względu na to, na jaki język się tłumaczy, wiele pytań dotyczących tekstu pada w tym samym miejscu oraz że rozmowa na temat problemu może być czasem tak samo efektywna jak proponowanie gotowego rozwiązania. Po wspólnej intensywnej pracy Maria Tellander, Eynat Baranovsky i Cosmin Dragoste zaprezentowali tłumaczenia kilku scen dramatu, które o wiele głębiej wnikały w język Dei Loher i oddawały go w barwniejszy sposób niż przywiezione do Berlina robocze przekłady. W tym miejscu warto jeszcze raz wyrazić ubolewanie nad nieobecnością tłumacza z Polski. Wspólne dyskusje mogą zapobiec powstaniu pewnych nieporozumień. Jak ważne jest ich uniknięcie, można zobaczyć na przykładzie przekładu na polski innej sztuki Dei Loher „Das letzte Feuer” (dosłownie: „Ostatni ogień”). Polskie tłumaczenie zdecydowało się na wybór zupełnie mylnego tytułu „Całopalenie”. Ostatni i ostatecznie niszczący ogień można oczywiście pojmować jako akt całopalenia, ale jeśli trzymać się znaczenia i przetłumaczyć to słowo z powrotem na niemiecki, otrzyma się pojęcie „Holocaust”, co z pewnością w tej sztuce nie jest intencją autorki.
Na dalszym etapie pracy sprawdzona została teatralność nowych tekstów. Ich scenicznej prezentacji dokonali, pod kierunkiem swoich reżyserów, izraelscy, rumuńscy i szwedzcy aktorzy. Tłumacze mieli dzięki temu okazję obejrzeć na scenie fragmenty swoich tekstów już w tej fazie pracy i zebrać dalsze doświadczenia przydatne przy tłumaczeniu pozostałych części sztuki, a także usłyszeć zdanie reżyserów. Włączenie zespołu teatralnego już na tym etapie pracy nad przełożeniem tekstu, jest zupełnie nowym pomysłem. O płynących z niego korzyściach rozmawiano nie tylko między sobą, ale również z występującymi w sztuce Dei Loher w Deutsches Theater niemieckimi aktorami, którzy przyszli do Box, aby obejrzeć prezentację zagranicznych kolegów.
Trzyjęzyczny pokaz wybranych scen sztuki był otwarty dla publiczności i bardzo ciekawy nie tylko dla uczestników warsztatu. Sceny, zainscenizowane przez teatry pochodzące z różnych krajów, pozwoliły widzom nie tylko przeżyć w krótkich odstępach czasu trzy różne style reżyserskie oraz porównać grę różnych aktorów. Patrząc na scenę można było nagle zdać sobie sprawę z tego, jak różne są nasze europejskie temperamenty, uwarunkowane geograficznie i historycznie style życia a także sposób transformowania rzeczywistości dla teatru. Za każdym razem scena z „Diebe” posiadała inny wymiar, stawiający ją w szwedzkim, rumuńskim lub izraelskim kontekście. Przeżycie to prowadzi do wniosku, że jak długo będziemy czerpać siłę z naszych lokalnych tradycji i różnorodności językowej nie musimy martwić się, że kultura w Europie ulegnie spłyceniu. Jeśli będziemy uczyć się wzajemnie od siebie i grać więcej sztuk sąsiadów w naszych teatrach, nie musimy martwić się o wspólną przyszłość kultury europejskiej. To nie będzie McDonald. Nasza wyobraźnia jest zbyt bogata, nasze zasoby zbyt bujne, aby groziło nam niebezpieczeństwo ujednolicenia. Ale musimy pracować nad tym, aby w mądry i umiejętny sposób korzystać z naszego skarbu. Takie udane projekty jak „Diebe: Transfer” są drogowskazem i są w Europie potrzebne. Powinniśmy życzyć organizatorom, aby nadal się nimi zajmowali. Skorzystamy na tym wszyscy, nie tylko tłumacze i jakość ich przekładów.
Dla nieobecnej Polski ważna jest także jeszcze inna informacja, którą można było usłyszeć od rumuńskiego tłumacza Cosmina Dragoste w czasie rozmów w kuluarach: tłumacze polskiego w Rumunii są „na wymarciu”. Nie ma prawie nowych tłumaczy a starzy, doświadczeni przekładają najchętniej polską klasykę. Autorzy jak Dorota Masłowska są zupełnie nieznani. Istnienie „Dwojga biednych Rumunów mówiących po polsku” jest w Rumunii nie tylko literackim fantomem i pewnie długo potrwa, zanim będziemy się mogli dowiedzieć, co mieszkańcy kraju myślą na temat sztuki. Może warto jednak szybko potraktować sytuację poważnie i dołączyć się aktywnie do idei niemieckiego „Diebe: Transfer”, lansując tym razem naszych autorów? Czy dziennikarze mogliby także w tym pomóc?
Publikacja Forum Dziennikarzy, Nr 100/101, 2010