Deutsches Theater: czy powróci do formy?
Istnieją teatry, które mają szczęście. Z pewnością należy do nich Deutsches Theater w Berlinie, przez swoich miłośników nazywany krótko DT. W rozmowach o DT nie musi się dodawać „DT w Berlinie“. DT istnieje w Niemczech tylko jeden. Sam ten fakt jest już pierwszym szczęśliwym wydarzeniem. Jakim cudem tak pasująca do teatrów nazwa Deutsches Theater (Teatr niemiecki) mogła uchronić się przed powieleniem? Inne nazwy Stadttheater (Teatr miejski), Kammerspiele (Teatr kameralny) czy Schauspielhaus (Teatr dramatyczny) powtarzają się na każdym kroku.
Swoje pierwsze sukcesy na początku czasów wilhelmińskich DT zawdzięcza zwariowanemu miłośnikowi sztuki dramatycznej, dyrygentowi i dziennikarzowi z Hamburga (który przez przypadek zbił także wielki majątek) Adolphowi l’Arronge. L’Arronge kupił teatr, rozbudował i nie szczędził pieniędzy na wyjątkowe przedstawienia, a kiedy po dziesięciu latach zmęczyło go kierownictwo, znalazł na swoje miejsce godnego kontynuatora. Był nim Otto Brahm. Przez następne dziesięciolecie DT był często na ustach Berlińczyków. Brahm, zakochany w sztuce współczesnej, lansował naturalizm, symbolizm i ekspresjonizm ryzykując skandale, które niosły ze sobą premiery Gerharda Hauptmanna, Henryka Ibsena i Augusta Strindberga. Dyrektor nie zmienił swojej polityki nawet po tym, jak cesarz Wilhelm opuścił w połowie przedstawienie „Tkaczy“ Hauptmanna zapewniając, że jego noga nigdy więcej w DT nie postanie.
Następnym szczęśliwym wydarzeniem dla teatru było przejęcie go przez Maxa Reinhardta. Także on zapewnił Berlińczykom wiele niezapomnianych chwil, oczarowując ich magią swych przedstawień i kreacjami występujących w nich wielkich aktorów. Po drugiej wojnie światowej DT kwitł znowu, prowadzony przez Wolfganga Langhoffa, wybitnego aktora lat dwudziestych i komunistę, który cudem wydostał się z obozu koncentracyjnego Hitlera. Po upadku muru berlińskiego DT objął syn Wolfganga, znany reżyser Thomas Langhoff. Także pod jego kierownictwem DT mógł potwierdzić swoją pozycję jako wiodący teatr w nowych Niemczech i przez niemiecką krytykę został parokrotnie z rzędu ogłoszony najlepszym teatrem roku.
Thomasowi Langhoffowi zawdzięcza DT wzbogacenie się o nową, eksperymentalną scenę Baracke (Barak). Przez kilka lat przyciagała ona ciekawym i czasem nawet bulwersującym programem: nowe sztuki młodych autorów w reżyserii młodych reżyserów wzbudzały kontrowersje i niosły ze sobą często nieoczekiwane odkrycia. Wczesne prace teatalne Thomasa Ostermeiera (dziś dyrektora Schaubühne i zarazem jednego z najbardziej znanych w Europie niemieckich reżyserów młodego pokolenia) publiczność berlińska obejrzała własnie w DT, na scenie Baracke. Czy szczęście szczęściarza może go kiedyś opuścić? Takie pytanie pierwszy raz po ponad stu latach sukcesów musi sobie dzisiaj postawić DT. Już od paru lat szukany jest godny następca, który poprowadzi teatr ku nowym sukcesom, i kiedy już, już wygląda na to, że sprawy przybierają szczęśliwy obrót, nagle okazuje się, że trzeba zaczynać poszukiwania od nowa. Ostatni kandydat, znany i ceniony autor Christoph Hein wymówił niestety świeżo podpisaną umowę już po miesiącu (o powodach rezygnacji można by napisać więcej niż jeden artykuł).
Także w decyzjach programowych nie wszystko układa się tak, jak powinno. Wydawało się, że szczęśliwym posunięciem będzie pozyskanie dla DT reżysera Armina Petrasa. Petras, nowa gwiazda na niemieckich scenach, w ostatnich latach wielokrotnie zapraszany ze swoimi przedstawieniami na festiwal Berliner Theatertreffen (Berlińskie Spotkania Teatralne – coroczny przegląd dziesięciu najlepszych przedstawień wyreżyserowanych w Niemczech w danym roku), robi jak na razie swoje interesujące sztuki gdzie indziej. Te powstałe w DT są niestety najwyżej tylko przeciętne. Należy do nich także nowe przedstawienie Petrasa w DT „3 von 5 Millionen“ („Trzy z pięciu milionów“). Zapowiadana jako krytyka dzisiejszej sytuacji społecznej, jako niosąca pomoc i nadzieję ludziom znajdującym się w tym trudnym położeniu, sztuka o bezrobociu, jest tylko nudnym i jałowym wieczorem teatralnym i, na szczęście, pewnie mało komu zostanie ona na dłużej w pamięci. Na szczęście. Nie jest to jednak szczęście, do którego DT jest przyzwyczajony.
Publikacja Yorik nr 5, 2005