Bliskość raju i piekła

Kończący tegoroczne berlińskie Theatertreffen 2017 spektakl Ersana Mondtaga „Die Vernichtung”(„Zagłada”) był obecny na festiwalu już od samego początku. Zdjęcie przedstawienia powstałego w szwajcarskim Konzert Theater Bern widniało na plakatach rozwieszonych po całym mieście, zdobiło okładki programu festiwalowego i materiałów reklamowych wyróżniając je spośród innych. Podobnie rozpoznawalne są same prace młodego artysty, który pojawił się na Theatertreffen po raz pierwszy w ubiegłym roku. Od tego czasu reżyseruje w znanych teatrach, a jego spektakle zwracają na siebie uwagę przede wszystkim atrakcyjną warstwą wizualną oraz oryginalnymi koncepcjami. Najlepsze z nich, jak „Die Vernichtung” czy też zaproszony na Theatertreffen 2016 „Tyrannis”, wnikają w niecodzienny sposób w konfliktowe regiony teraźniejszości, co udaje się dostrzec dopiero po pewnym czasie, gdyż połączenie ze sobą abstrakcyjnych, agresywnie fantazyjnych obrazów z płaszczyzną współczesnego życia wymaga od widzów cierpliwości, sprawności w rozwiązywaniu zagadek i pewnego zamiłowania do filmów z gatunku fantastyki lub horroru.

Ersan Mondtag jest scenografem swoich spektakli i kreuje w eklektyczny i eksponujący ich sztuczność sposób tak osobliwe światy, że opisanie ich nastręcza trudności. W przypadku „Die Vernichtung” scenografia przedstawia krajobraz zbliżony do rajskiego ogrodu, poprzetykanego greckimi rzeźbami pochodzącymi raczej z rupieciarni niż muzeum sztuki. Kiedy do dźwięków podniosłej muzyki („Niemieckie requiem” Brahmsa) z oparów i ciemności wynurzają się egzotyczne rośliny, paprocie, agawy, poletka zbóż i maków, wierzbowate drzewa oraz wypchane dziki i białe posągi, trudno jest rozpoznać tu obraz widziany na fotografiach. Szerokie odstępy pomiędzy elementami pozbawiają przyrodę jej rajskiej bujności, brak słonecznego, ciepłego światła, stwarza ponury nastrój, a otaczający przestrzeń z trzech stron prospekt ścienny – sugerujący szczyty górskie? a może skały w morzu? – nawiązuje do ekspresjonistycznych obrazów Ernsta Ludwiga Kirchnera i wprowadza stylowe zamieszanie. Mroczny konstrukt Mondtaga jest i nie jest jednocześnie miejscem wymarzonej utopii. Znika on zresztą ponownie w ciemnościach, w których pojawia się wielkie oświetlone okno z barwnym witrażem. Upłynie sporo czasu, zanim okaże się, że jedynie tło obrazu jest namalowane, a wtopione w niego żywe postaci powstaną i postąpią kilka kroków do przodu. Okno zamieni się nagle w oszkloną bramę, stanowiącą wrota do powracającego mrocznego pejzażu. Czwórka nagich - przy czym ich nagość nie jest prawdziwa, jest namalowana w ostrych, fowistycznych kolorach na trykotowych kostiumach aktorów – ustawi się frontalnie i zastygnie w bezruchu. Woń aromatycznych olejków rozproszy się stopniowo po widowni, dźwięki muzyki zastąpią kwilenia ptaków i odległe, ledwo słyszalne, ale powracające uparcie przez cały wieczór, ludzkie krzyki.

Język artystyczny Mondtaga jest zawikłany i irytuje nie tylko na płaszczyźnie scenografii. Reżyser opowiada powoli i odsłania stopniowo swoje wizje obierając zaskakujące drogi. W „Die Vernichtung” głównym pomysłem jest rozszczepienie i utrzymywanie nieprzystawalności do siebie różnych płaszczyzn: warstwa wizualna rozgrywa się w całkowitym oderwaniu od tekstu, rozmowy nie pasują do tonu, w jakim są prowadzone, a kostiumy i sceniczny ruch nie przystają ani do kwestii dialogowych, ani do otoczenia bohaterów. Co rozgrywa się w każdej warstwie można streścić jedynie po kolei, zachowując podział wprowadzony przez reżysera.

Napisany do spektaklu tekst autorstwa Olgi Bach to łańcuch powiązanych luźno rozmów trójki od roku zaprzyjaźnionych ze sobą młodych ludzi z jakiejś zachodniej metropolii, spędzających zwykle razem czas wolny. Ich rozmowy dotyczą różnych tematów, niekiedy są też przeplatane strzępkami z sesji psychoterapeutycznej jednego z bohaterów albo dyskusjami prowadzonymi w biurze innego podczas pracy nad projektami. Młodzi są zapatrzeni w siebie, interesują się przesadnie własnym ciałem, modnym ubiorem, dużo narzekają na nudę i bezcelowość własnego życia. Stale mówią o narkotykach, które konsumują, aby zagłuszyć bezsens, o migrantach i postępie, dziwnych teoriach spiskowych, rozpadającym się systemie, wolności dostępnej na codzień, szczególnie wolności wyboru, oferującej radykałom i nieudacznikom (do których oczywiście sami nie należą) możliwość czynienia złego. Część konwersacji to czcza gadanina, grupowe tokowanie, ale niemało jest też wypowiedzi podszytych prawicowymi hasłami i sympatyzowania z utartym faszyzmem, od których następują nagle przeskoki do trzeźwej oceny siebie, własnej inercji, do tęsknoty za czynem i zarazem niemocy. Po takich podsumowaniach powracają utyskiwania na nieudolność dzisiejszych artystów („należałoby ich wszystkich zgładzić”), rozmyślania o udanym orgaźmie (ponoć najlepsze są „pod wpływem bólu lub strachu w obliczu śmierci”), szukanie nowych podniet.

Podczas prowadzenia dialogów nikt nie zwraca się w stronę partnera, postaci wypowiadają kwestie jak autyści, często w dużym oddaleniu od siebie. Trudno rozpoznać, kto się kiedy odzywa, i jeśli do grupy dołącza nowa osoba lub ktoś oddala się, nie ma to konsekwencji dla (bez)ruchu scenicznego. Krótkie wybuchy agresji czy przypadkowe tragiczniejsze zdarzenia (utopienie szczeniaka podczas kąpania go w sadzawce) nie wiążą się z żadnym wyrazem ekspresji. Postaci stoją w miejscu, przechadzają się po otaczającym je terenie, kołyszą się na huśtawce i przyjmują pozy sportowe (start do biegu, strzelanie z łuku, ćwiczenia gimnastyczne). Później nie zabraknie scen seksu w różnych wariantach: homo i heteroseksualnym, grupowym, z wymianą partnerów.

Mondtag nie poprzestaje na przekazie o mierności młodego pokolenia żyjącego we współczesnym raju dobrobytu, który oni sami odbierają inaczej i wcale go sobie nie cenią. Nie prezentuje studium dobrze wykształconych, ale ubogich emocjonalnie narcyzów, zamkniętych w sobie i zagubionych, gdyż stracili umiejętność rozróżniania i wartościowania. Jego teatr to teatr wielkich metafor. Nagle wszystko zaczyna toczyć się szybko: muzyka techno z dyskoteki czy klubu przybiera na mocy, psychodeliczne pixelowe projekcje i gra świateł niweczą krajobraz, rozmowy stają się coraz głośniejsze, nerwowe, urywane, z powtórzeniami, agresja narasta, a natrętny rytm zmusza do kiwania się w takt. Ruchy są coraz podobniejsze, gesty typowe dla tłumu, arogancki indywidualizm zanika, w odurzeniu wszyscy scalają się w jedną pulsującą masę, wspólnotę, w której rodzi się miarowy krok. Potem następuje katastrofa, koniec świata, zagłada. Postaci leżą nieruchomo, martwe na ruinach cywilizacji. Ten obraz trwa długo i zdaje się kończyć spektakl.

Ale nagle rozlega się ponownie banalny dialog w biurze, a po nim intymne rozmowy o upodobaniach w sprawie seksu i komentowanie polityki Europy. Katastrofa przemija i wszystko toczy się znowu utartym torem. Ale może jest to już tylko retrospekcja? W jakim punkcie czasowym się znajdujemy? Jeden z aktorów zdziera z siebie kostium i już naprawdę nagi, bez sztuczności w ruchach hasa na łonie przyrody, wskakuje do jeziora i zdaje się cieszyć życiem. Czy to powrót do straconego raju? Czy wizja szczęśliwej przyszłości, bo może takowa czeka? Krzyki dobiegające z oddali nie pozwalają na jednoznacznie optymistyczną interpretację i jeśli happy end jest możliwy to raczej tylko dla Zachodu.

Najciekawszym spostrzeżeniem Mondtaga nie jest zakończenie spektaklu, ale ukazanie jak łatwo jest pozwolić na zawładnięcie sobą, jak szybko można stracić świat liberalnych wolności na rzecz jego przeciwieństwa. Bliskość tych światów przeraża, podobnie jak i przypadkowość ich przenikania, prawdopodobieństwo ledwo dostrzegalnej wymiany odbywającej się w bezwolny sposób.

W spektaklu z Theatertreffen 2016 „Tyrannis” Mondtag unaocznił na przykładzie systemu rodziny, że przybycie obcej osoby przynosi ze sobą zmiany, oznaczające dla niektórych utratę dotychczasowej pozycji, ale i fascynację oraz inne perspektywy, jak i powstanie nowych wewnętrznych frontów. Praca była w zasadzie ożywioną instalacją teatralną, łączącą w jednorodzinnym domu estetykę Davida Lyncha i Hitchcocka. Nie padło w niej ani jedno słowo, a aktorzy grali z zamkniętymi oczami.

Theatertreffen 2017 naświetlał z różnych perspektyw przyczyny głębokiego kryzysu, w jakim znajduje się zachodnie społeczeństwo. „Die Vernichtung” jest jednym z elementów diagnozy.

 

Publikacja: "Teatr" Nr 7-8/2017