Degeneracja

Francuzi według powieści Marcela Prousta W poszukiwaniu straconego czasu w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego w Nowym Teatrze w Warszawie

Najnowsze przedstawienie Krzysztofa Warlikowskiego było najpierw obecne medialnie za sprawą informacji i wywiadów z jego twórcami. Na długo przed premierą wiadomo było, że będzie czerpać z arcydzieła Prousta W poszukiwaniu straconego czasu i że nie będzie to właściwie adaptacja powieści, ale „spektakl o Europie i Europejczykach” (jak powiedział Piotr Gruszczyński dla PAP 28 września) i raczej „teatralna refleksja nad tożsamością współczesnej Europy i jej źródeł” (PAP 20 sierpnia). Dwie pierwsze informacje były zrozumiałe, trzecia z nich budziła ciekawość i oczekiwania.

Powstały spektakl, zatytułowany Francuzi, opowiada historię przeniesioną wyraźnie w dzisiejsze czasy (scenografia, kostiumy, gra aktorska), rozgrywającą się we Francji, z udziałem bohaterów Prousta - Francuzów mających proustowskie życiorysy i prowadzących proustowskie rozmowy. Tym, którzy czytali kiedyś dzieło francuskiego powieściopisarza, pozwala odnaleźć w pamięci fragmenty dawnej lektury. Pozostała część publiczności konfrontowana jest ze spójną autonomiczną opowieścią, czytelną mozaiką wątków i scen, którą daje się śledzić, i która pozwala na pewne wyobrażenie o tym, o czym – między innymi – mówi książka. Nie trzeba więc koniecznie czytać powieści, żeby pojąć spektakl. Na tym polega dobry teatr.

Akcja podzielonej na trzy części i rozpoczynającej się od seansu spirytystycznego adaptacji nie jest bogata w wydarzenia. Jej trzon stanowią konwersacje w salonach potomków rodu de Guermantes i u Verdurinów. Rozmowy przeplatane są długimi monologami niektórych postaci, co poszerza nieco horyzont tematów salonowych. Dalszymi wzbogaceniami są kameralne sceny pomiędzy partnerami miłosnych związków rozgrywające się nierzadko w sypialniach Odetty (Maja Ostaszewska) czy Albertyny (Maria Łozińska) oraz występy variete - teatr w teatrze - podczas których Żydówka Rachela (Agata Buzek) i kryjący się za czarną (a pod koniec spektaklu białą) maską tancerz (Claude Bardouil), równocześnie pełniący rolę służącego Guermantesów, tańczą lub śpiewają przed zgromadzonymi gośćmi. Monologi wygłaszają nie tylko należący do grona bywalców salonów Narrator (Bartosz Gelner), Robert de Saint-Loup (Maciej Stuhr) czy baron de Charlus (Jacek Poniedziałek), ale również będący jedynie podmiotem debat wysokich sfer oficer Alfred Dreyfus (Zygmunt Malanowicz), który sam odczytuje skazujący go wyrok wojskowy (i w spektaklu Warlikowskiego nie zostaje rehabilitowany, co miało miejsce w roku 1906). Teksty niektórych monologów (Dreyfusa, de Saint-Loupa) oraz występów w teatrzyku nie pochodzą z powieści Prousta, są uzupełnieniami wprowadzonymi przez autorów adaptacji (chociaż tym razem jest ona dużo silniej oparta na jednym głównym tekście niż ostatnie prace reżysera).

Także scenografia jest zredukowana: przestrzeń jest prawie pusta, po lewej stronie stoi łóżko, daleko z tyłu znajduje się długa lada bufetowa kawiarni czy nocnego klubu. Wiele scen rozgrywa się we wjeżdżającej na szynach przeszklonej klatce-akwarium, stanowiącej niekiedy cały salon, niekiedy jego część, a czasem sceniczne podium dla występujących artystów. Naprzeciwko publiczności zawieszone są wielkie ekrany pokazujące albo jedną szerokoekranową albo równolegle trzy różne projekcje filmowe. Pojawiają się tam całujące się pary hetero- i homoseksualne, malownicze krajobrazy, powiększone wycinki ze świata przyrody: kwitnące kwiaty, zapładniane przez owady rośliny, koniki morskie, a w trzeciej części w odwrotnej, pomniejszającej perspektywie: planety i gwiazdy wszechświata. Ekran wykorzystywany jest także na projekcje tytułów kolejnych tomów „W poszukiwaniu straconego czasu”.

Powieść Prousta ukazuje wnikliwie i w całej ambiwalencji świat francuskiej arystokracji i bogatego mieszczaństwa w jego schyłkowej fazie, która przypada na lata poprzedzające pierwszą wojnę światową i czas walki. Świat ten wypełnia horyzont powieściowego narratora, który przygląda się wysokim sferom z zafascynowaniem i aprobatą, trzeźwą oceną i krytycyzmem. Świat bogaczy jest dla niego „całym światem”. Mimo to raczej trudno będzie znaleźć w powieści potwierdzenie, że sam autor utożsamiał swoich bohaterów z całym społeczeństwem Francji. Inaczej jest w przedstawieniu. Uogólnienie w tytule zdaje się sugerować, że Francuzi są opowieścią o wszystkich. Ale grupa osób, którą się widzi na scenie, jest w najlepszym razie kręgiem współczesnej francuskiej elity, stanowiącej przecież niewielką część dzisiejszego społeczeństwa tego kraju. Dziwny to więc obraz, szczególnie, że skonstruowany przez znawcę Francji, jakim jest Warlikowski. Dlaczego reżyser prezentuje francuskie społeczeństwo w taki sposób? I jak wygląda ono u niego na scenie?

Członkowie elity w spektaklu Warlikowskiego przesiadują w salonach, a ich rozmowy dotyczą głównie Żydów. Poza salonem poświęcają swoją uwagę i swój czas erotyce. W powieści Prousta te dwa tematy i wątki przedstawione są w różnych formach i odcieniach stylistycznych. Autor rozpina je między brutalnością realistycznego opisu, filozoficzną refleksją i subtelną poezją, dzięki czemu stają się one częścią głębokiego studium o życiu. W spektaklu wyeksponowane i oddarte z proustowskiej atmosfery tracą ten walor. Spłycone, robione jakby pod publiczność, wydają się być (pseudo)skandalizujące z wyrachowania. Nie jest to już ostre, pełne ryzyka łamanie tabu w imię godności wykluczonych jak w Oczyszczonych, kiedy sukces przedstawienia wcale nie był pewny. Czy ci bezmyślni, zajęci intrygami, wykluczający Żydów (dlaczego nie i muzułmanów skoro spektakl chce mówić również o współczesności?), zakłamani w sprawach upodobań seksualnych ludzie, w swojej jednorodności mało wiarygodni nawet jako obraz elity społecznej, mieliby stanowić całe społeczeństwo Francji? To przecież nieporozumienie. Taka wizja ignoruje zdecydowaną większość mieszkańców tego kraju i włączenie kilku zdjęć wielkich demonstracji paryskich do programu teatralnego nie załatwia tu sprawy. Przeciwnie – jeszcze bardziej ją komplikuje.

Jakich Francuzów reprezentują Francuzi? To, co widzimy na scenie jest - zapewne niezamierzonym - jednym wielkim wykluczeniem. Oczywiście brzmi to paradoksalnie jeśli uwzględnić przeszłość artystyczną reżysera. Dochodzi do paradoksu: jeśli ktoś nie śledził latami twórczości Warlikowskiego i nie zna jego wcześniejszych spektakli, a zatem i jego osobistych poglądów odnośnie homoseksualizmu czy antysemityzmu, we Francuzach nie znajdzie sygnałów wskazujących na stosunek reżysera do tych tematów. Nieporozumienie może iść nawet tak daleko, że osoby żywiące wykluczające poglądy mogą się nawet poczuć potwierdzone w swoich racjach.

Pytanie też, dlaczego Warlikowski trzyma się tak kurczowo tych kilku postaci z salonu Prousta, skoro chodzi mu o całą Europę? Gdzie odniesienia przy aferze Dreyfusa chociażby do niedawnej polskiej afery Zygmunta Baumanna (oczywiście jakże innej w swoich szczegółach, niejednoznacznej i budzącej ambiwalentne uczucia i myślowe kontrowersje, ale będącej także dowodem antysemickiego radykalizmu niektórych Polaków – czy nie byłby to wielki teatralny temat?), gdzie dzisiejsze głosy Viktora Orbana czy Gerta Wildersa? Gdzie jest ta reszta Europy? Bo przecież nie w proustowskich postaciach księżnej Parmy albo królowej Neapolu, ani nie w wyliczonych mimochodem już w prawie końcowej części spektaklu nazwach europejskich miast i nazwiskach europejskich pisarzy? W końcu Warlikowski uchodzi za mistrza wtrąceń, cytatów, asocjacji i przecież nie zapomniał w tym przedstawieniu – zajmującym się, powtórzmy, latami pierwszej wojny światowej i współczesnością oraz głównie Francją - przypomnieć poprzez Fugę śmierci o niemieckich zbrodniach drugiej wojny światowej. Czyżby przypominanie Holokaustu pasowało zawsze?

Prawdopodobnie reżyser zamierzał wprowadzić europejskość na scenę pomiędzy wierszami. Taki wniosek można wysnuć na podstawie jego wypowiedzi w programie teatralnym. Francuskość to dla Warlikowskiego „coś, co generalnie podziwiamy”, ale o czym możemy też myśleć „jako czymś zdegenerowanym”. Jak to możliwe, żeby wybitny reżyser postrzegał Francuzów w tak stereotypowy i banalny sposób? Dlaczego pomaga, aby ta klisza (i tak już od dawna strasząca w niektórych środowiskach, gdzie zapewne nigdy nie widziano ani jednego Francuza) nadal się mnożyła? Tak nie obala się wzajemnych uprzedzeń w Europie, a czy nie po to istnieje dobry teatr?

Nie jest to zresztą jedyna niezręczna wypowiedź reżysera. W przedpremierowych rozmowach padało pytanie, dlaczego Warlikowski zainteresował się utworem Prousta. „Warlikowski zawsze pracuje na styku biografii autora i jego dzieła” - wyjaśniał Piotr Gruszczyński. Proust był „homoseksualistą i pół-Żydem czyli według kwalifikacji Hitlera natychmiast byłby wysłany do Auschwitz” - dodawał już sam Warlikowski w rozmowie Jackiem Cieślakiem. Brzmi to tak, jakby od czasów wojny w świadomości niemieckiej nie pojawiło się nic ciekawszego, o czym warto jest mówić. Stereotyp „Niemcy to hitlerowcy” krąży w Polsce od lat (zresztą w tych samych kręgach, co i „Francuz to degenerat”) i podtrzymywanie go przy życiu prowadzi do tego, że na polskich forach internetowych pojawiały się w ostatnim czasie takie liczne wypowiedzi, jak „wsadzić uchodźców do gazu”. Zamiast więc nadal kolportować populistyczne schematy myślenia, lepiej byłoby zwrócić wzrok w stronę tolerancji inności.

Podobnie ma się sprawa z małym programem rozdawanym bezpłatnie w szatni na spektaklu Francuzów podczas festiwalu „Dialog-Wrocław”. Było to przydatne kompendium, aby szybko rozeznać się w postaciach Prousta. Ale informacje rozpoczynały się od znaków graficznych objaśniających czy dana osoba jest Żydem czy antysemitą i jakie ma upodobania seksualne. Być może poprzez zaznaczenie antysemickości bohaterów, chciano, żeby oznakowania traktowane były z przymrużeniem oka. Jednak w kraju, gdzie w internecie kursuje wiele list, „pomagających” jeszcze niezorientowanym „dowiedzieć się” kto w Polsce jest Żydem a kto nie (nawiasem mówiąc wiele tych list zawiera liczne błędy), podawanie takich wiadomości przy postaciach utworu – w dodatku w formie gwiazdy Dawida (!) – to przyzwalanie na dalsze praktyki stygmatyzacji. Czy zespół Nowego Teatru zastanowił się nad tym? Należy dodać, że obszerny program do spektaklu zawiera bardzo ciekawe teksty.

Z pytaniem o teatralną zasadność wiąże się także scena na początku trzeciego aktu, kiedy Maciej Stuhr (czy nadal jako de Saint-Loup?) wygłasza monolog oparty na fragmentach „Ultimatum”. Dziwi nieco, że w programie teatralnym podane jest nazwisko Fernando Pessoi, podczas gdy tekst o tym tytule został opublikowany pod heteronimem Alvaro do Campos (a późniejsze wydania już pod nazwiskiem Pessoi noszą tytuł „Ultimatum Alvaro do Camposy”), co oznaczałoby, że zawarte tam poglądy niekoniecznie odzwierciedlają pozycję znanego portugalskiego autora. Ten napisany w 1917 roku gniewny atak łatwo powiązać z katastrofą pierwszej wojny światowej. Ale ciskane przez Stuhra w twarz publiczności wyzwiska wskazują, że zapewne ma zaistnieć tutaj także związek ze współczesnością. Tekst jest oskarżeniem kierowanym pod adresem narodów za ich zbrodnicze dążenia i władców za ich zaborczą politykę, zamożnych i zwykłych ludzi, wegetarian i abstynentów za... no właśnie o co? W spektaklu jest to niejasne a sformułowania ogólnikowe. Jasna jest za to sceniczna sytuacja wprowadzająca wyraźny podział pomiędzy widownią a aktorem, reprezentantem teatru. Podział na winnych i tych, którzy mają prawo ich osądzać. Tak autorytatywny teatr, teatr patrzący z góry, który ocenia i dyktuje, sam odgraniczając się od błędów świata, jest dzisiaj mało aktualny. Współczesny teatr zaangażowany spogląda krytycznie nie tylko na innych, stanowi część demokratycznego otoczenia i odwołuje się do wszystkich. To teatr mówiący „my” a nie „wy” jak w monologu u Stuhra.

I jeszcze jedna sprawa. Pod koniec spektaklu bohaterowie spotykają się ze sobą na starość. Wspaniale zagrane przez aktorów cielesne niedomagania połączone z odpowiednimi wyznaniami na temat dolegliwości i intymnych problemów tego wieku są wyreżyserowane w sposób ośmieszający starców i wzbudzają wesołość u części widzów. Szczegóły nie zostaną tutaj opisane, aby ich nie kolportować. Humor jest oczywiście sprawą indywidualną, ale mimo to pozostaje pytanie – czemu ma służyć taki obraz starości w tym przedstawieniu?

Z drugiej strony Francuzi są spektaklem doskonałym pod względem artystycznym. Precyzyjnie skonstruowana narracja, niezrównane aktorstwo, hipnotyzujące projekcje filmowe, wspaniała muzyka, estetycznie klarowna scenografia, nastrojowe oświetlenie, to wszystko składa się na imponującą całość. To wspaniałe widowisko i jego wizualność potrafi oczarować. Nie dziwi więc, że publiczność i część krytyki, także zagranicznej, była pod wrażeniem tego wieczoru i nie szczędziła pochwał. Ale czy to wystarczy?

Publikacja: "Teatr" Nr 12/2015