Powrót do Berlina
Rozmowa z Julią Holewińską z okazji udziału w jubileuszowych berlińskich Theatertreffen 2013
Iwona Uberman: Dużo się wydarzyło w ciągu ostatniego roku, jeśli chodzi o Pani kontakty i współpracę z Niemcami. Patrząc na ten czas można chyba nawet zaryzykować stwierdzenie, że odchodzi Pani od tematu przeszłości i zwraca się jeszcze mocniej w stronę teraźniejszości i oddala od tematów związanych czysto z Polską w kierunku relacji polsko-niemieckich. Czy rzeczywiście tak jest?
Julia Holewińska: Nie. Na pewno nie. „Ziemia niczyja”, którą napisałam razem z Lotharem Kittsteinem i która miała w zimie realizację w Bonn była tylko jednym z moich tegorocznych projektów. Tylko tam się zajmowałam tematami polsko-niemieckimi w myśl koncepcji organizatorów i zamysłu reżysera Franka Heuela. Natomiast na Stückemarkt do Berlina przywiozłam teraz krótką sztukę, jednoaktówkę, która moim zdaniem nie jest ani polska, ani niemiecka. Jej przesłanie jest uniwersalne. To sztuka o lęku.
Iwona Uberman: Gości Pani w Berlinie już po raz drugi na Stückemarkt, części festiwalu Berliner Theatertreffen, w której centrum stoi twórczość młodych dramatopisarzy. W roku 2012 Pani sztuka „Ciała obce” znalazła się w finale konkursu Stückemarkt i była zaprezentowana jako czytanie sceniczne. Teraz wraca Pani na zaproszenie Berliner Festspiele, organizatorów festiwalu, jako jedna z 35 autorek i autorów, którzy przedstawią swoje teksty z okazji 35 jubileuszu Stückemarkt. Czy to Pani wybrała „12/70” i zadecydowała o tym, żeby sztukę zaprezentować w formie słuchowiska radiowego?
Julia Holewińska: Temat podany przez organizatorów brzmiał „Upadek i rozpad zachodniej cywilizacji”, proszono także o teksty nie dłuższe niż dwanaście stron. Ja wybrałam „12/70”, a prowadzący Stückemarkt wystąpili z propozycją pełnej realizacji tekstu w radio, co mnie cieszy. Słuchowisko radiowe jest czymś, co pozostaje dłużej niż czytanie sceniczne utworu w czasie wieczoru festiwalowego. Nie słyszałam jeszcze gotowej wersji i jestem bardzo ciekawa jak została zrobiona przez Niemców. Wprawdzie sama historia nie jest typowo polska, ale jej bohaterowie są Polakami. W mojej sztuce zachodnia cywilizacja odgrywa pewną rolę, ale jeszcze ważniejszym aspektem jest rozpad, który miał miejsce na Wschodzie. Bohaterami „12/70” są stary komunista i jego córka. Ja chciałam oddać głos generacji wschodniej.
Iwona Uberman: A więc sprawy polsko-rosyjskie a nie polsko-niemieckie?
Julia Holewińska: Jestem dużo bardziej związana z relacjami polsko-rosyjskimi. Moja rodzina była wywieziona do łagrów na Syberię, historia dotycząca wschodnich sąsiadów jest mi prywatnie bliższa. Ciekawe jest natomiast, że bardzo wielu polskich dramatopisarzy pisze o historii i relacjach polsko-niemieckich. Ja tego do czasu „Ziemi niczyjej” nie robiłam i także w tym projekcie bardzo chciałam na początku, żeby nie był on o wojnie, ale o współczesności. W procesie pisania okazało się, że wojna i sprawy przeszłości zaczęły się jednak pojawiać. Myślę, że nie da się uciec od nich w relacjach polsko-niemieckich.
Iwona Uberman: A jak wyglądało pisanie sztuki we dwoje?
Julia Holewińska: Na początku zaczęliśmy z Lotharem pisać wspólnie jeden tekst, ale ani Lothar nie mówi po polsku, ani ja po niemiecku. Komunikowaliśmy się więc po angielsku, co nawet przy dobrej znajomości tego języka przy pisaniu nie wystarcza. Wiele rzeczy nam umykało i po dwóch tygodniach stwierdziliśmy, że jednak praca w ten sposób jest niemożliwa. Na początku wymyśliliśmy sobie cztery „ploty”, które chcieliśmy pisać razem. Potem podzieliliśmy się nimi: ja napisałam dwa i Lothar napisał dwa. Tak powstał tekst. Właściwie mam od dawna dużo doświadczenia w pisaniu razem z kimś innym - piszę na przykład z Kubą Kowalskim, reżyserem, z którym pracuję na co dzień jako dramaturg - ale my piszemy wspólnie w jednym języku. Praca w Bonn była bardzo ciekawym przeżyciem. Myślę, że także dla aktorów.
Iwona Uberman: Reżyser Frank Heuel powiedział w jednym z wywiadów, że polska szkoła aktorska jest inna, bardziej psychologiczna i że wprawdzie polscy aktorzy szybko dostosowali się do jego sposobu reżyserowania, ale przy pracy widać było różnicę. Czy i odnośnie pracy autorskiej zauważyła Pani różnice kulturowe?
Julia Holewińska: Tak, na przykład obserwując styl Lothara i mój. Co ciekawe, teksty Lothara były dużo lepiej przyjęte w Bonn, w Polsce były raczej niezrozumiałe. Natomiast moje teksty były znacznie lepiej przyjęte w Polsce. Myślę, że była to nie tylko kwestia języka, ale i formy, chyba są to inne szkoły pisania, chociaż żadne z nas nie skończyło szkoły dramatopisania.
Iwona Uberman: Ma Pani na myśli inny sposób ujmowania tematu?
Julia Holewińska: Mój sposób pisania jest bardziej brutalny. Poza tematem jest to również kwestia doboru języka. Język Lothara jest o wiele bardziej poetycki niż mój, co według mnie czasami się nie sprawdza na scenie. Tak przynajmniej uważam patrząc na nasze cztery teksty. I myśląc o odbiorze publiczności tych samych tekstów tutaj i tam.
Iwona Uberman: Czy planuje Pani w najbliższym czasie kontynuację polsko-niemieckich wątków?
Julia Holewińska: Chwilowo chyba nie. Chyba w ogóle chcę trochę odejść od historii. Kilka dni temu skończyłam nową sztukę. Jest – powiedziałabym -bardzo feministyczna. Napisałam ją na sześć aktorek. Jej punktem wyjścia było życie i twórczość Ireny Krzywickiej – pisarki, publicystki, feministki, która przeżyła prawie cały XX wiek i którą dotknęło wiele jego katastrof oraz osobiste tragedie: getto ławkowe, utrata męża, kochanka i syna, uwikłanie w komunizm, w końcu emigracja – ale tak naprawdę tematem jest cały wiek dwudziesty widziany oczami kobiet. Tekst „Krzywicka/krew” ukaże się w czerwcu w miesięczniku „Dialog”. Oczywiście chętnie wrócę ponownie do Niemiec z moimi sztukami. Na razie jednak nie planuję pisania o relacjach polsko-niemieckich czy polsko-rosyjskich. Jeśli jednak znajdę pojedynczą historię, którą będę chciała przekazać, pojedynczy ciekawy temat, to czemu nie.
Rozmowa ukazała się po raz pierwszy w wersji niemieckiej w MOE-Kultur-Newsletter, wydanie 88, czerwiec-lipiec 2013, dalsza publikacja: e-teatr