Wystawić sztukę tam, gdzie podzielono Afrykę jest per se bardzo ważne
Czerpię z własnych doświadczeń
Południowoafrykański reżyser Brett Bailey o ludzkich zoo, malowanych czarno twarzach i białych plamach w europejskim patrzeniu na świat
Rozmowę prowadziły Anne Phillips-Krug i Christia Tilmann.
Czy może Pan naszkicować główną ideę przedstawień „Exhibit”?
„Exhibit A” powstał w roku 2009 na zamówienie festiwali Theaterformen i Wiener Festwochen. Stefanie Carp, dyrektorka Wiener Festwochen, dała mi zupełnie wolną rękę. Interesował mnie temat wystawiania w Europie i USA „wiosek Murzynów i „ludzkich zoo”, które od połowy XIX wieku do Drugiej Wojny Światowej cieszyły się ogromną popularnością. Mieszkańcy skolonizowanego świata stanowili w nich dla miliona białych widzów widowisko. Jestem białym reżyserem z Republiki Południowej Afryki i pracuję z czarnymi artystami, z którymi przyjeżdżam na występy w Europie. Dlatego chciałem zgłębić paralele między „sprowadzaniem” czarnych przez białych do Europy sto lat temu oraz dzisiaj. Moim pierwszym impulsem była chęć sprowokowania publiczności i zbudowania ludzkiego zoo, co oczywiście mogło by stać się niezwykle problematyczne, jeśli widzowie nie dostrzegliby zawartej w tym pomyśle ironii. Postanowiłem więc rozszerzyć kąt widzenia i spojrzeć na historię kolonii niemieckojęzycznej części Europy w Afryce, jako że miałem pracować w Wiedniu i Braunschweigu. Zająłem się dokładnym zgłębieniem historii kolonialnej dawnej Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej czyli dzisiejszej Namibii. Drugim podjętym przeze mnie tematem był szeroko rozpowszechniony w tym samym czasie podział na ludzkie rasy. Teorie Karola Darwina zdobyły między 1850 i 1870 niezwykłą popularność i doprowadziły do powstania wielu pseudonaukowych tez o rzekomej wyższości lub niższości poszczególnych ras.
Gdzie zbierał Pan materiały, w Namibii czy w Austrii i Niemczech?
Wiele znalazłem w internecie i w bibliotekach w RPA, poza tym spędziłem dużo czasu w Wiedniu, Brukseli, Namibii i kongijskiej Kinshasie. Niestety nie znam niemieckiego, dlatego licznych dokumentów i książek nie mogłem przeczytać. Ale w Wiedniu natknąłem się na pewną historię, która stała się jedną ze stacji w instalacjach „Exhibit A” i „Exhibit B”: opowiada ona o pewnym Nigeriańczyku, nazywał się Angelo Soliman i urodził w 1721 roku, którego przywieziono jako niewolnika do Wiednia, gdzie stał się znanym historykiem, filozofem, nauczycielem i masonem. Był osobą zaufania cesarzowej Marii Terezy i przyjaźnił się z Wolfgangiem Amadeuszem Mozartem. Kiedy umarł, wypchano go i wystawiono w Cesarskim Muzeum Przyrodniczym – to naprawdę bardzo osobliwa historia z Wiednia, która jest bardzo wymowna i której pewnie nie znalazłbym nigdzie indziej. Zajmowałem się więc takimi tematami, ale chciałem uniknąć, żeby można było je zbyć mówiąc, ah, to wszystko działo się przed ponad stu laty, to dawno temu. Albo żeby Austriacy mogli powiedzieć: to niemiecka historia, nie mamy z nią nic wspólnego. Dlatego zająłem się także badaniem w jakiej formie linia rasizmu snuje się w dzisiejszej Europie. Przyjrzałem się femomenowi azylu politycznego i natknąłem się na ciąg morderstw dokonanych w czasie lotów do Afryki przez policjantów wydalających z kraju ludzi, którym odmówiono azylu w Europie: w 1999 Markusa Omofumy w Austrii, 1998 Aamira Ageeba w Niemczech i Semiry Adamu w Belgii... „Exhibit B” zajmuje się historią rasizmu i sposobem, w jaki „zwycięski” Zachód obchodzi się z „podporządkowaną” sobie Afryką, z degradowaniem Afrykanów do roli podmiotu lub człowieka niższego gatunku, aby usprawiedliwić tak kolonizację, zniszczenie afrykańskiego społeczeństwa i w końcu także dziesiątkowanie w imię „postępu” czarnej ludności.
Przedstawienia „Exhibit” przypominają o wystawianiu w muzeach ludzi na pokaz...
...w pewnym sensie. Dawniej patrzono na wystawianie ludzi zupełnie bezkrytycznie. Prezentowano ich, aby podbudować tak europejski zapis historyczny według którego Europejczycy mieli prawo do pokazywania „innych” jako ludzi stojących na niższym szczeblau rozwoju. Wystawiani byli obiektami europejskiego spoglądania na świat. W przypadku spektakli „Exhibit” następuje odwrócenie. Moi artyści tkwią przez sto minut jako część tableau vivant i nie wolno im drgnąć. Ale każda stacja instalacji opowiada pewną historię i pokazuje, jak czyniono z czarnych ludzi podmioty: obiekty seksualne, obiekty pracy, dzieje się tak do dzisiaj. Przy tym spojrzenie zostaje u nas odwrócone, gdyż performerzy odwzajemniają je z dużą siłą. W pewnym sensie to widzowie stają się figurami: są gapiami, co może być trudne do zniesienia. Dla performerów ta sytuacja jest niekiedy również bardzo bolesna: często ogarnia ich wściekłość i smutek. Przygotowuję ich bardzo intensywnie przed każdym wieczorem i przepracowuję każdy występ po zakończeniu, żeby nie pozostawić traumy.
Przedstawienia „Exhibit” są dostowowywane do miejsca prezentacji: w Wiedniu było nim muzeum, w Brukseli kościół. Czym kieruje się Pan szukając odpowiedniego pomieszczenia?
W miarę możności szukam zawsze szczególnego miejsca. Tematy „Exhibit” to histoire cachée, ukryte głęboko opowieści, dlatego szukam odpowiednich miejsc dla ich prezentacji, patrzę, czy w danym pomieszczeniu kryją się jakieś zapomniane zdarzenia, jakaś tajemnica. Oczywiście że Muzeum Etnograficzne w wiedeńskim Hofburgu, gdzie odbyła się prapremiera, było wspaniałym miejscem: jedno skrzydło muzeum jest puste i opuszczone, wszystko jest tam pokryte kurzem i wygląda prawie jak ruina... W Braunschweigu budynek Muzeum Etnograficznego został zbombardowany, ale zamiast tego odkryliśmy starą piwnicę na lód położoną głęboko pod ziemią, z kamiennymi ścianami, niczym lochy... W Brukseli chciałem grać w Palais de Justice, który zbudowano w czasach Leopolda II za pieniądze z Kongo i który jest symbolem prawa i sprawiedliwości, przy czym nasuwa się tu pytanie, komu służy istniejące prawo. Jak się ma sprawa sprawiedliwości w przypadku osób szukających azylu, które obecnie prowadzą w Brukseli strajk głodowy albo tych, którzy czekają zrozpaczeni na to, żeby uznano ich status uchodźców? Ale z powodów biurokratycznych nie dostaliśmy pozwolenia, dlatego zdecydowałem się na opuszczony kościół Gesù w samym centrum miasta. W czasach kolonialnych Jezuici ponosili również winę za potworne czyny w Kongo, dlatego istniało tu powiązanie. Do tego w ciągu ostatnich piętnastu lat kościół został zajęty przez ludzi czekających na azyl, stary klasztor pęka w szwach, stanowi to silną więź tematyczną pomiędzy naszą pracą artystyczną i miejscem prezentacji.
A czego szukał Pan w Berlinie?
W Berlinie trudno było znaleźć odpowiednie miejsce. Moim zdaniem już samo wystawienie przedstawienia w Berlinie ma wielką wymowę. W latach 1884-85 odbywała się tu Berlińska Konferencja, to tutaj mocarstwa europejskie rozdzieliły między siebie Afrykę. Wystawić spektakl tam, gdzie Afrykę podzielono na kawałki jest per se bardzo ważne. Miejsce naszego występu – mała wieża ciśnień – nie jest konkretnie związane tematycznie z naszą pracą, ale posiada bardzo piękną atmosferę, jest opuszczone niczym dawne więzienie albo stara twierdza.
Dlaczego prezentuje Pan w Berlinie „Exhibit B” zajmujący się w dużej mierze belgijską historią a nie „Exhibit A”, w którym jest więcej mowy o niemieckiej przeszłości kolonialnej?
„Exhibit A” zajmował się jedynie kolonialnym splotem wydarzeń pomiędzy niemieckojęzycznym obszarem Europy a Afryką. „Exhibit B” jest poszerzony dodatkowo o uwikłania belgijskie i francuskie. Ten mroczny rozdział historii dotyczył całej Europy. Będę jeszcze kontynuował ten temat: „Exhibit C” będzie omawiał także historię Portugalczyków i Brytyjczyków.
Czy pokazywał Pan już swój spektakl w którymś z afrykańskich krajów, w Namibii albo gdzieś indziej?
Zaprezentowałem go po raz pierwszy w czerwcu 2012 w RPA. Reakcje na niego przypominały te z Europy: zgroza i wstyd oraz smutek z powodu rozmiarów jaki osiągnęła ta historia ucisku. Chętnie pokazałbym tę pracę w Namibii, ale trudno to sfinansować. Zainteresowanie niemieckim imperializmem jest w Namibii szczególnie duże, gdyż w jednej z opowieści w „Exhibit B” mowa jest o czaszkach Herero i Namów, które zabrano stąd do Niemiec w celu badań naukowych. Kiedy w roku 2010 pracowałem po raz pierwszy nad „Exhibit A”, ten temat był w Namibii szeroko dyskutowany i jeden z niemieckich uniwersytetów zwrócił Namibii co najmniej dwadzieścia pięć posiadanych czaszek. Ale tysiące innych znajduje się nadal w piwnicach europejskich placówek naukowych. Czy można naprawdę przekonywująco twierdzić, że europejski ucisk Afryki jest sprawą przeszłości, jeśli nadal jeszcze części ciał Afrykanów trzymane są w instytucjach ich dawnych kolonialnych władców? Owe części ciała i owe tematy mają wielką symboliczną wymowę...
W zeszłym roku w Berlinie był skandal. Polityczni przedstawiciele kraju nie przeprosili podczas ceremonii zwrotu czaszek za dokonane czyny...
Niemiecki minister do spraw kultury przeprosił za nie kiedyś w paru słowach wypowiedzianych na przełomie wieków, ale nie była to długa mowa, dlatego dla wielu mieszkańców Namibii nie była ona prawdziwym zadośćuczynieniem. Sądzę więc, że zainteresowanie w Namibii byłoby duże. Innym ciekawym tematem tutaj w Niemczech jest obecna debata na temat „blackfacing” – malowania twarzy przez białych aktorów na czarno, aby grać na scenie Afrykanów – która podczas moich poszukiwaniach współpracowników przy występie w Berlinie była gorąco dyskutowana. Niektórzy czarni artyści byli zdania, że nie chcą, aby biali „reprezentowali” ich na scenie, aby odtwarzali ich role ze swojego „białego” punktu widzenia. Nawiązuję do tego w moim „Exhibit B”.
Czy słyszał Pan o dyskusji na temat berlińskiego „Humboldt-Forum”? Planowane jest utworzenie wielkiego muzeum w centrum Berlina, w którym wszystkie zbiory etnologiczne z różnych berlińskich muzeów zostałyby połączone w jedną całość. Wiele się rozmawia o tym, jak należy obchodzić się z tymi eksponatami, z których większość stanowi zbiory z XIX wieku...
Nie wiem nic na temat takich planów. Ale szukając współpracowników odbyłem ciekawą rozmowę z pewną młodą kobietą, która studiuje historię sztuki i filozofię i jej specjalizacją jest sztuka afrykańska. Powiedziała mi, że ogarnia ją wściekłość, kiedy widzi, ile różne muzea nakradły w Afryce. W lipcu zamknęto w Brukseli Tervuren, wielkie Muzeum Sztuki Afrykańskiej, założone przez Leopolda II, i obecnie rozmyśla się nad tym, jak można by je zreorganizować zgodnie z dzisiejszymi przekonaniami i zaleceniami. Kiedy w roku 1994 w RPA nowy rząd objął władzę, wiele muzeów zostało zupełnie zmienionych i wszystko, co nie było poprawne politycznie, zostało po prostu usunięte z wystaw. Takie radykalne przełomy wyrządzają często dużą szkodę. Myślę, że bardziej produktywne i pouczające byłoby ustawienie eksponatów w inny sposób, dodając objaśniający kontekst.
Wróćmy do ludzkich zoo, do wystawiania na pokaz ludzi: taka wystawa miała miejsce na krótko przed wybuchem pierwszej wojny światowej na Kurfürstendammie, jednej z głównych ulic Berlina. Wystawiono tam wtedy afrykańskie wioski i ich mieszkańców. W berlińskim Muzeum Etnograficznym stoją jeszcze dzisiaj chaty ze słomy, które pokazują, jak dawniej mieszkano w Afryce.
Chaty ze słomy nie są dla mnie problematyczne. Chodzi o kontekst, w jakim się je pokazuje. Problem powstaje wtedy, kiedy mieszkańcy słomianych chat są prezentowani jako ludzie niższego gatunku.
Jak reaguje publiczność?
Widzowie czują się często zdruzgotani i głęboko poruszeni. Jak mówiłem, poczucie wstydu jest ogromne. Wywołanie uczucia wstydu nie było moim zamiarem. Mnie także ono ogarnia, kiedy czytam o tych wydarzeniach, dlatego wplata się ono w moją pracę. Tą część historii przemilcza się, gdyż jest niezwykle wstydliwa. Holocaust był w Niemczech głębokim przełomem, wydaje mi się, że nie jest łatwo spojrzeć poza jego horyzont, na to, co stało się wcześniej. Europejczycy spoglądają niechętnie wstecz na swoją przeszłość kolonialną i nie chcą przejąć odpowiedziałności za chaos, do którego doprowadziła w skolonizowanych krajach prowadzona przez nich polityka. Chaos, w którym mieszkańcy dawnych kolonii żyją do dzisiaj.
Dlaczego koncentruje się Pan na Europie?
Wcale nie koncentruję się na Europie, ale na związkach historycznych między Zachodem a Afryką. Na tym, co oznacza bycie białym, którego rodzina żyje od trzystu pięćdziesięciu lat w Afryce. Ale seria „Exhibit” zwraca się głównie w stronę europejskiego widza. Oczywiście bierze się ona z historii mojego własnego kraju. Jestem rocznikiem 1967 i dwadzieścia pięć pierwszych lat mojego życia przeżyłem w niewyobrażalnie rasistycznym sytemie apartheidu. Wszyscy ponoszą w nim odpowiedzialność za istnienie podziału rasowego: duchowni, nauczyciele, media, rząd... wszyscy mówili o rasach, o wyższości białej i niższości czarnej rasy. Nasze przekonania i poglądy są kształtowane przez system, w którym żyjemy i w którym nas wychowywano. Dlatego rasizm tkwi z całą pewnością gdzieś we mnie, jest częścią mojej osobowości. W jaki sposób mogę go rozpoznać, aby się go pozbyć?
Przejdźmy jeszcze na chwilę do przedstawienia „medEia”, drugiego spektaklu, który będzie wystawiony w Berline. Bazuje on na antycznym greckim tekście teatralnym. Jakie tematy są tu najważniejsze?
Dla niezliczenie wielu Afrykanów Europa jest celem marzeń. Wszyscy uchodźcy wojenni i ofiary kryzysów gospodarczych czy klęsk głodowych chcą się do niej dostać w poszukiwaniu lepszego życia, ale większość drzwi jest zamknięta. Centra dla uciekinierów i placówki, których zadaniem jest wydalenie obcych przybyszy z kraju, są pełne ludzi, żyjących w lęku, że zostaną usunięci poza granice i szukających rozpaczliwie szansy na pozostanie. Stoją oni przed wystawami pełnymi wspaniałych towarów, na które ich nie stać. Jest taki dawny sen o ulicach ze złota, które stoją człowiekowi otworem, ale w rzeczywistości to złoto nie jest dostępne dla ciebie, jeśli jesteś emigrantem z Afryki. Bardzo trudno jest znieść tą myśl. W spektaklu „medEia” jest pewna scena, w której dawna mieszkanka Afryki – Medea – po paru latach pobytu w Europie słyszy od króla, że musi opuścić kraj. Władca postanawia ją wydalić, a ona rozmyśla: „Co teraz zrobię? Nikt o mnie nie słyszał, nikt mnie tu nie zna. Będę po prostu pukać do drzwi i prosić ludzi o pomoc.” Chcę pokazać głęboką rozpacz, która jest udziałem żyjących w Europie Afrykanów.
A więc powiązaniem obu przedstawień jest ksenofobia?
Nie tylko europejska. Do RPA przybyło w ciągu ostatnich piętnastu lat wielu emigrantów z afrykańskich krajów. Pochodzą z Zimbabwe, Angoli, Namibii, Ruandy, Burundi, Mozambiku, Konga i są gotowi pracować w RPA za bardzo niskie wynagrodzenie, bo chcą po prostu jedynie przeżyć... Wzbudza to dużo zawiści wśród naszej własnej klasy robotniczej. W maju 2008, kiedy w ciągu trzech dni 60.000 afrykańskich imigrantów zostało zamkniętych w obozie dla uciekinierów, nastroje niechętne cudzoziemcom bardzo wzrosły. Oto wynik naszego postkolonialnego świata, w którym jest zbyt wiele granic i w którym istnieje wiele przykładów zniszczenia wskutek chciwości zamożnych i kolizji różnych grup ludności... oto tematy, nad którymi rozmyślam w spektaklu „medEia”.
Brett Bailey jest autorem, designerem, reżyserem, kuratorem festiwalu i kierownikiem artystycznym zespołu z RPA Company Third World Bunfight. Poza RPA pracował dotychczas także w Zimbabwe, Ugandzie, na Haiti i w Europie. Do jego prac artystycznych poddających krytycznej analizie układ sił istniejący w postkolonialnym świecie, należą między innymi sztuki teatralne „Big Dada”, „Verdi’s MacbEth”, „iMumbo Jumbo” i „Orfeus” oraz performacyjne instalacje „Blood Diamonds: Terminal” i „Exhibits A & B”. W latach 2006 – 2011 Brett Bailey inscenizował otwarcie podczas International Festival of Arts w Harare, w roku 2009 także otwarcie Światowego Szczytu Sztuki i Kultury w Johannesburgu. Od 2008 do 2011 był kutarorem pierwszego Festiwalu Sztuki w Miejscach Publicznych „Infecting the City” w Kapsztadzie w RPA a także przewodniczącym jury Quadriennale 2011 w Pradze. Obecnie jest członkiem jury Music Theatre NOW Award przyznawanego przez Międzynarodowy Instytut Teatralny ITI. Prace artysty były prezentowane w Europie, Australii i Afryce i odznaczane licznymi nagrodami, między innymi złotym medalem Quadriennale w Pradze w roku 2007.
Wywiad jest materiałem prasowym Berliner Festspiele.
Tłumaczenie Iwona Uberman
Publikacja wersji polskiej: "Teatr" Nr 1/2013