Katja Huber

Coney Island (fragment)

Sypiać. Chrapać. Mieć nad sobą kontrolę. Wstrzymywać się. Uczyć. Rozwijać. Kichać. Rozważać. Zakochać się. Kichać. Rozważać. Być zakochanym. Kichać. Ustępować. Mieć na względzie. Mieć nad sobą kontrolę. Już nie chrapać. Nie kichać. Nie być po uszy zakochanym. Kłócić się. Rozważać. Poprawiać się albo inaczej. Starać się poprawić. Wspólnie się starać albo inaczej. Samemu się starać. Wziąć się w garść. Oddalić się od siebie. Pójść innymi drogami. Rozejść się. Mieć swobodę. Znowu móc kichać. Znowu móc chrapać. Móc samodzielnie się rozwijać. Już nie umieć kichać. Ani chrapać. Ani sypiać. Nie potrafić onanizować. Już nie.

To beznadziejne.

Jakkolwiek David by się starał, nie stawał mu. Znowu nie. Dawno postanowił porozmawiać z matką o przyszłości,

- o której ona już w chwilę po rozmowie w ogóle nie będzie pamiętać

- której on nie mógł już dłużej ignorować

- która czekała ich w najbliższym czasie.

Zamierzał odpowiedzieć na ostatniego mejla od Corinny nie czytając go, chciał oznajmić, że nie jest już więcej zainteresowany pozostałościami po ich wspólnej przeszłości. Że może wyrzucić jego rzeczy na śmietnik, oddać je do Covenant House albo jakiejś innej instytucji charytatywnej. Miał już dość wspomnień o Corinnie, a jeśli jego plan się powiedzie, stare ubrania, książki i kasety i tak nie będą mu potrzebne.

Jeśli nie, sam będzie musiał udać się ich śladem, na śmietnik. Albo, co byłoby jeszcze bardziej poniżające, do Covenant House, o ile w ogóle go tam przyjmą.

Misją życiową jego matki, przynajmniej od chwili przyjścia Davida na świat, była próba dowiedzenia, że pojęcie „opieka nad dzieckiem” jest elastyczne, także czasowo. Jednakże w Covenant House nie mógł żywić nadziei na obecność opiekuńczych żydowskich matek, które pokierują jego dalszym życiem. Równie niewiele jak można było liczyć na to, że opiekunowie i opiekunki w państwowym domu starców zajmą się jego matką cierpliwie niczym żydowscy synowie i córki.

Robiąc krótkie i dłuższe przerwy na rozmyślania, które pomimo ich emancypacyjnych aspektów były ponure a nawet wręcz czarne, David klikał przez czterdzieści minut na zdjęcia w swoim ulubionym zbiorze, aby punktualnie o godzinie czwartej zdjąć wreszcie ubranie. Godzina czwarta po południu była najlepszą porą na seks, bez względu na to czy w pojedynkę, czy we dwoje.

Tak było kiedyś.

Teraz była godzina piąta. W ostatnich dniach podejmowł próby leżąc w łóżku na plecach, siedząc na nim, w pozycji na czworaka na podłodze, kucając przed lustrem, napierając na szafę, wpychając okrągłą jak guzik klamkę w siedzenie, albo przywarty do gorącego kaloryfera czy też z wychylonym przez okno tułowiem, ale nie pomagało nic, próbował na stojąco, tańcząc, w podskokach, na koniec z zanikającą chęcią i rosnącym obrzydzeniem, ale bez względu na to w jakiej pozycji próbował się sobie oddać – wydawało mu się, że mały stracił zainteresowanie jego osobą i życzeniami. Wspaniale, teraz także jego własny fiut zwrócił się przeciwko niemu. Wkrótce nie tylko będzie jak flak, ale zacznie się jeszcze z niego naśmiewać.

- Zamknij się! – wyszeptał David, zmiął podkoszulek, wepchnął go pomiędzy nogi i przyjrzał się w lustrze jak twarz wykrzywia mu się w głupawym uśmiechu. - David P. knebluje penis! - Wziął do ręki leżący obok łóżka notatnik i ołówek, przewracając przy tym otwartą butelkę wody, zalał gazety, nową rolkę papieru toaletowego i skarpetki.

Nagłówek,

napisał i potem:

David P. knebluje,

jego wzrok padł następnie na zapiski zrobione ostatniej nocy:

  

1) Powiedzieć Corinnie, że jest zdrajczynią

2) Powiedzieć rodzicom Corinny, że w wychowaniu córki ponieśli fiasko

3) Omówić z Selmą przyszłość w domu starców oraz inne opcje, szczerze i otwarcie -> bez dygresji, bez liryki

4) Nie zdradzać Steinbergowi swojego prawdziwego nazwiska

5) Powiedzieć Corinnie, że się TAK NIE robi -> nawet psu nie odbiera się miski, nie tłumacząc mu dlaczego!

6) Zastąpić psią przenośnię jakąś lepszą. Pamiętać: nie chodzi o miskę, ale o Davida

 

Punkty 5) i 6) skreślić, pomyślał, po czym tak zrobił, Zapomnieć o Corinnie!, napisał i następnie zawyrokował:

 

Zrozumienie, dogłębne, jest na razie mało istotne: Przeszłość i przyszłość wywierają negatywny wpływ na libido. Cieszyć się z życia, jak tylko sprawa przyszłości się ułoży!

 

Jego wzrok padł na kartkę papieru, która wypadła z notatnika:

 

David

- twój syn

- kocha cię

- ale jest dorosły

- 39

- i ON opiekuje się TOBĄ

 

Przedwczoraj wieczorem położył Selmie tą kartkę na stole w jadalni. Wczoraj rano oddała mu ją. - Nigdy nie miałam przekonania do haiku –  brzmiał jej jedyny komentarz. David nie mógł się zdecydować, co bardziej go zafascynowało: fakt, że matka całkowicie zlekceważyła treść notatki, czy też okoliczność, że była nadal w stanie pamiętać tak skomplikowane słowa jak „haiku”.

 

Steinberg zdjął walizkę z taśmy i pospieszył do wyjścia. Zawsze był zdania, że wyrażenie „rozstrojenie” jest okropne. Teraz, kiedy chciał go użyć, aby określić swój własny stan psychiczny, wydawało mu się ono ponadto nieadekwatne, mierne i nic nie mówiące. Do pierwszego lądowania, wszystko przebiegało doskonale. Próbę nawiązania rozmowy, jaką podjęła młoda kobieta siedząca obok, udało mu się stłumić jednym ruchem wskazując na rękopis, swój wykład całkowicie przerobił, kazał stewardessom przynieść sobie jeszcze New York Timesa i Süddeutsche Zeitung, dostał znośny posiłek, odmówił zjedzenia nieapetycznej pizzy podawanej jako zakąska, przeglądał przez dłuższy czas niezwykłą książkę pewnego kolegi, wykorzystał czas. Samolot rozpoczął lądowanie punktualnie, znajdował się już tuż ponad pasem startowym, ale poderwał się znowu do góry, wzbił w powietrze i zatoczył krąg nad oceanem. Brak dobrych warunków do lądowania, poinformował pilot i Steinberg rozparł się wygodnie w fotelu: pod koniec podróży lenistwo wzięło górę. Trwało to jedynie krótką chwilę, gdyż jego sąsiadka wbiła mu palce w lewe ramię, zamknęła oczy i zaczęła ze świstem wciągać powietrze.

- Proszę powiedzieć, że to zupełnie normalne, że zdarza się to panu już nie pierwszy raz!

- Często latam, ale prawdę mówiąc coś takiego jeszcze mi się nie zdarzyło!

- Nie chcę umierać. Nie teraz. Muszę pójść do toalety. Moja babcia będzie miała za tydzień dziewięćdziesiąt lat a mój były chłopak...!

- Proszę się uspokoić. Wszystko będzie w porządku. I pani babcia i były chłopak o niczym się nie dowiedzą!

- Niedobrze mi, duszę się!

- Niech pani głęboko oddycha i otworzy oczy!

- Nie chcę oddychać. Nie chcę patrzeć. Nie chcę umierać. Nie...!

- Niech się pani uspokoi, nie umrze pani!

- Jest pan pewny? Panu jest oczywiście wszystko jedno, pan już przeżył życie. Ale ja...nie chcę...!

Steinbergowi zrobiło się gwałtownie niedobrze. Zmuszał się do głębokiego oddechu, nie zamykania oczu, wzięcia się w garść. Kościstymi palcami prawej ręki uwolnił lewe ramię z uścisku swojej jęczącej sąsiadki i uderzył ją w twarz.

- Jest pani głupia i do tego wcale nie aż taka młoda, brak pani serca i taktu. A ja żyję i długo jeszcze potrwa zanim umrę!

Pulsujący szum i harmider zdenerwowanych pasażerów zagłuszyły jego słowa, zaczął się dusić, bał się.

 

Kiedy Steinberg ponownie sięgnął po książkę, nie potrafił powiedzieć, ile czasu upłynęło od chwili turbulencji. Jego strach ulotnił się, maszyna podchodziła tym razem rzeczywiście do lądowania, a sąsiadka spała z wyrazem odprężenia na twarzy. Także relacje międzyludzkie są, przeczytał jeszcze, podkreślił ołówkiem i włożył książkę do aktówki.

Zdawał sobie sprawę z tego, że za pięć minut, jutro albo może dopiero w przyszłym tygodniu będzie musiał ją znowu otworzyć, ale nie wiedział, czy kiedykolwiek wróci mu ochota na zaglądanie do jakiejś książki. Teraz, kiedy miał już życie za sobą. Po co miałby jeszcze więcej czytać, po co czekać na łagodne lądowanie a później na walizkę, wysyłać w nocy sekretarkę do biura, aby przepisała wykład? Po co przeżyć swoich rodziców, kuzynów i kuzynki, szwagra, szwagierkę, swoją żonę? W ogóle po co zastanawiać się nad czasem, który mu jeszcze pozostał? Czy przez pięćdziesiąt cztery lata próbował przekonać ludzkość, od beznadziejnych przypadków potencjalnych samobójców do paranoidalnych pacjentów chorych na Parkinsona, że warto żyć, tylko po to, żeby w wieku lat pięćdziesięciu czterech wysoko ponad wodami Atlantyku usłyszeć od obcej osoby diagnozę, że on sam już nie żyje?

 

Przekład ukazał się w: Radar, 2013