Po stronie diabła?

„Łaskawe” według powieści Jonathana Littella w teatrze Maxim-Gorki


W pamięci pozostają kolory. Pogrążona w półmroku widownia, oświetlona skąpym blaskiem bocznych lamp, odbija się w olbrzymim lustrze-kurtynie. Tę szarość zastąpi z czasem czerń faszyzmu. Później pojawi się czerwień Stalingradu, po niej biel szpitala, maligny i dzieciństwa. Owa biel, paprana coraz bardziej w brązie błota i gówna, będzie zwiastunem nieuniknionego końca. „Znowu przegraliśmy” powiedzą do siebie sprawcy wojny.

„Łaskawe” w reżyserii Armina Perasa można też zapamiętać inaczej: wszystko może zacząć się od słowa. Z widowni, z głównej loży balkonu teatru Maxim-Gorki popłynie monolog Maksa Auego. Peter Kurth w roli postarzałego esesmana będzie widoczny dla publiczności jako odbicie w kurtynie-lustrze. Aue opowie o swoim życiu po wojnie, o tym, jak udało mu się uciec z Niemiec i urządzić się we Francji, gdzie został właścicielem fabryki i ojcem rodziny. Opowie także, że wraca myślami do czasów wojny, kiedy spełniał sumiennie, chociaż nie zawsze chętnie swoje obowiązki. I że niczego nie żałuje. Doda też, że my, jego słuchacze, nie możemy go zrozumieć. Nie przeżyliśmy tych czasów, nie jest to jednak naszą zasługą. „Macie może więcej szczęścia niż ja, żyjecie w innych czasach, ale wcale nie jesteście lepsi ode mnie” - stwierdzi z arogancją były członek SS. I zacznie snuć wspomnienia. Znowu popłyną słowa, zmieniając powieść w jej wersję teatralną. Początkowo będzie to teatr bez scenicznego obrazu, teatr słów, monologu, recytacji chóralnej, przechodzącej w krzyk, niezrozumiałe dźwięki, a następnie w muzykę, coraz mocniej łączącą się z wyłaniającymi się stopniowo obrazami.

Podczas gdy powieść Jonathana Littella, we Francji nagrodzona i uznana za wielkie dzieło literatury europejskiej XX wieku, porównywalne z Dantem i Dostojewskim, została przyjęta z euforią także w Hiszpanii i we Włoszech - w Niemczech wywołała wiele kontrowersji. Krytyka zareagowała na nią nieoczekiwanie ostro. Uważano, że długa i nudna, nie przyczynia się do zgłębienia motywów działania morderców, że jest „pornograficzna” w opisach okropności wojny i niesmacznie nieprawdziwa, prezentując Auego jako homoseksualistę. Zarzucano jej także, że odciąża sprawców przez wprowadzenie antycznego wątku winy-przeznaczenia, zaczerpniętego z Oresteji, negując w ten sposób odpowiedzialność zbrodniarzy wojennych za ich czyny. Ten ostatni zarzut wiązał się z niepokojem przed niebezpieczeństwem powstania mitu faszyzmu. Zdarzało się też, że znani krytycy obrażali wprost autora książki, nazywając go szukającym sensacji idiotą – wyrażenia z reguły dotąd niespotykane w poważnych niemieckich recenzjach – i twierdząc, że napisał tę „nikomu niepotrzebną powieść” jedynie dla pieniędzy. Oczywiście, słychać było i parę innych głosów, zdaniem których ostra krytyka kolegów była przejawem wzbraniania się przed trudnym do przyjęcia faktem, że wielu zbrodniarzy SS stanowiło część wykształconej elity społecznej i że wcale nie byli oni zwykłymi oprychami, którzy doszli do władzy w czasach Hitlera. Po pełnej emocji debacie, której uczestnicy zmieniali niekiedy w jej trakcie zdanie – co zdarzyło się zresztą i we Francji, gdzie Claude Lanzmann, twórca dokumentacji „Shoah” początkowo krytykował a z czasem niezwykle chwalił Littella – berlińska publiczność zaczęła czekać z ciekawością na teatralną adaptację książki.

Reżyser A. Petras podporządkował spektakl w pełni przeniesieniu powieści na scenę. Przygniatający chwilami nadmiar słowa jest poddany dokładnej i precyzyjnie przemyślanej reżyserii. Kto czytał powieść odkryje szybko, że Petras nie przenosi na scenę jedynie jej zredukowanych fragmentów, ale układa często ze zdań autora nowe sceny, rozbijając tekst na kawałki i łącząc go w inne obrazy. Intrygujące jest odkrywanie, że owe kalejdoskopowe wizje transponują takie same treści i nie zmieniają przekazu autora. Reżyser wydobywa obrazy teatralne ostrożnie, rzadko sięgając do pomocy dekoracji. Przekazują one z dużą siłą koszmar wojennych czasów, mimo że im straszniejsze wydarzenia przedstawiają słowa, tym bardziej ascetyczna jest ich ilustracja na scenie. W przedstawieniu Petrasa brak scen egzekucji, chociaż wiele się słyszy o ich przebiegu, brak scen bicia ludzi czy trucia ich gazem. Pobyt Maksa Auego w KZ-Auschwitz ilustruje grająca orkiestra obozowa i towarzyskie spotkanie w willi komendanta Hössa. Podobnie walki pod Stalingradem opisuje prawie wyłącznie słowo. Nawet scena morderstwa matki i jej męża Francuza – jakże wdzięczna do uzyskania teatralnego efektu  – jest niejako wyjęta ze scenicznych zdarzeń. Petras rezygnuje z wielu możliwych obrazów, co świadczy o szacunku dla tematu i wielkiej odpowiedzialności w przenoszeniu go na scenę.

Jednym z wielkich osiągnięć J. Littella jest doprowadzenie do identyfikacji czytelnika z główną postacią „Łaskawych”, esesmanem Aue i poprzez niego także z innymi sprawcami ludobójstwa. Równie dobrze, a może nawet lepiej, udaje się to na deskach scenicznych. Nawet jeśli na początku przedstawienia można jeszcze zachować pewien dystans do oglądanych postaci: Maksa Auego, jego przyjaciela Thomasa i innych członków SS mordujących „wroga”, kiedy karta szczęścia odwraca się i ze zwycięzców stają się osaczonymi pokonanymi, zaczyna się odczuwać współczucie i cień sympatii dla tych ludzi. Powstanie tej, nie wiadomo kiedy zaistniałej, więzi ze zbrodniarzami jest jeszcze wyraźniejsze w teatrze niż w powieści. Na scenie pojawiają się wyłącznie sprawcy, ich ofiary istnieją jedynie w warstwie werbalnej, nie przybierają cielesnych kształtów, co uniemożliwia chociażby chwilowe zbliżenie się do tych, którym dzieje się krzywda. Otoczony przez morderców widz nie ma wyboru, nie może skryć się przed ich przemożną wszechobecnością i jednocześnie, wbrew sobie, nie może całkowicie zapobiec żywieniu pozytywnych uczuć dla zbrodniarzy. Ta niespodziewana pułapka, z której nie sposób jest się przez cały wieczór wydostać, jest niezwykłym osiągnięciem przedstawienia.

Inaczej niż w przypadku powieści, głosy krytyki teatralnej po premierze w Berlinie były raczej powściągliwe. Pisane jakby z pośpiechem omówienia spektaklu koncentrowały się przeważnie na sprawach nie najbardziej istotnych. Rozważano w nich sens przenoszenia powieści jako gatunku literackiego na scenę, proporcje zaadoptowanego tekstu Littella do skreślonych części książki, pytano, czy obrazowanie ludobójstwa i wojny w teatrze jest dozwolone i zastanawiano się nad słusznością braku hitlerowskich symboli w przedstawieniu czy wymową takich elementów scenografii jak lustro lub wóz Scytów. Sam temat wieczoru - czyny Maksa Auego i całego SS - nie był podejmowany.

Co ciekawe, nikt z krytyków nie podjął jak dotąd próby zestawienia spektaklu Petrasa ze sztukami teatralnymi Brechta, Petera Zadka czy George’a Taboriego, czyli twórców zajmujących się w teatrze niemieckim sprawami trzeciej rzeszy, II wojny światowej i Holocaustu. Podjęcie takiego tematu nie wydaje się być bezpodstawne, gdyż zmuszając widza do uczestnictwa w wydarzeniach wojennych po stronie sprawców, Petras przekracza pewną granicę. Jest to nowy rodzaj przekroczenia, którego motto „Jeśli traktujesz coś naprawdę poważnie, rób to z wszelkimi konsekwencjami, które się z tym wiążą” - można znaleźć w jednym z opowiadań G. Taboriego. W wieczorze Petrasa nie ma miejsca na zakłamanie i kto decyduje się na przyjście do teatru, musi mieć świadomość, że wojny i zabijania ludzi nie można oddzielić, a interesowanie się tym tematem oznacza zajmowanie się o sprawami bardzo bolesnymi i trudnymi. Dowodem na to, że przesłanie twórców i realizatorów spektaklu dotarło do publiczności, mimo przemilczenia go przez krytykę w kolumnach codziennych gazet, są komentarze widzów, które można przeczytać na Facebooku. Powaga artystów – bardzo wyrównana gra całego sześcioosobowego zespołu – udzieliła się wielu odbiorcom.

Armin Petras przekroczył w przedstawieniu także własne artystyczne granice. Każdy krok w „Łaskawych” jest wystudiowany, a chaos, otwartość i improwizacje, tak lubiane przez reżysera, nie mają tu miejsca. Inscenizacja powieści Littella jest ryzykiem, przy którym potknięcie, jeden nieudany obraz, mogłyby wystarczyć, aby zniweczyć ambitne zamiary. Nic takiego jednak się nie dzieje. Tak jak Maksowi Auemu boginie są łaskawe, tak też i dla Petrasa muzy teatru są łaskawe, podczas tego wyjątkowego wieczoru.

Publikacja: "Teatr" Nr 1/ 2012