„Nigdzie” w Berlinie

 Polski teatr podczas imprez „Polskiej Jesieni” w stolicy Niemiec

 „W Polsce, to znaczy nigdzie” kpił sobie kiedyś teatr. Polskiej scenie przyniosło to szczęście. „Nigdzie” stało się z czasem ojczyzną wspaniałego, współczesnego teatru, nie tylko w stylu Alfreda Jarry. Można to tłumaczyć jako żart historii, zrządzenie losu lub nieobliczalność życiową. Pewne jest, że nazwiska jak Grotowski, Gombrowicz, Mrożek czy Kantor dotarły prawie wszędzie. Ale jak ma się dzisiejszy polski teatr? Czy jest on rzeczywiście znany na świecie? Wspaniałą myślą było wykorzystanie półrocznej prezydencji Polski w Radzie UE, aby aktywnie przedstawić nasze duchowe bogactwo w Europie. U niemieckiego sąsiada zawitano przy tym do szeroko otwartych drzwi, gdyż zainteresowanie krajem z drugiej strony Odry staje się tam coraz większe. Wspólnie z niemieckimi placówkami kulturalnymi zaprezentowany został jesienią w Berlinie bogaty program polski. W jego ramach znalazło się także miejsce dla teatru, który - powiedzmy to o od razu – wspaniale się zaprezentował.

 Pierwszym wydarzeniem, zorganizowanym przez renomowaną instytucję niemieckiej federacji, Akademie der Künste, był „TheaterSlam”, teatralna część obszerniejszego polskiego programu Akademii, zatytułowanego „Blickwecksel” („Zmiana spojrzenia”). Głównym celem teatralnej imprezy było pokazanie polskiego współczesnego teatru słowa. W centrum uwagi stanęli obecnie tworzący dramatopisarze. Projekt Akademii umożliwił niemieckiej publiczności styczność z tym mało jej znanym obszarem polskiej sztuki, dał szanse na dokonanie licznych odkryć, a także i na przeżycie niespodzianek. W miłej, swobodnej atmosferze zgłębiano świat bliskiego sąsiada, przeżywając parę ciekawych i pełnych rozrywki godzin. W programie znalazło się coś dla każdego. W trzydziesto-minutowych tzw. „Scenicznych Czytaniach” zaprezentowano w piątek utwory Pawła Demirskiego, Michała Walczaka, Dany Łukasińskiej i Radosława Paczochy, a w sobotę sztuki Artura Pałygi, Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, Antoniny Grzegorzewskiej i Magdy Fertacz. Niektórym widzom  parę z nazwisk było już może nieobcych - M.Sikorskiej-Miszczuk z Berlińskich Spotkań Teatralnych 2011 i z teatrów w Magdeburgu, Wiedniu i Wiesbadenie, P.Demirskiego z berlińskiej Volksbühne am Rosa-Luxemburg-Platz a M.Walczaka między innymi z teatrów w Essen, Wiedniu, Heidelbergu, Lipsku i Berlinie. Inni autorzy wystąpili w Niemczech po raz pierwszy. Sceniczne czytania były dobrym wglądem w różnorodność tematów, podejmowanych przez polskich dramatopisarzy. Wśród nich znalazły się przykładowo: krytyka komercjalizowania kultury i redukcji sztuki do pustej rozrywki („Był sobie Andrzej...” Demirskiego), sprawy konsekwencji dla świata dzieci, wynikające ze złego funkcjonowania świata dorosłych („Ostatni tatuś” Walczaka), uwikłania, powstałe poprzez dążenie do sukcesu i sławy w totalitarnym systemie („Olga. Eine charmante Frau” Łukasińskiej), obnażanie mechanizmów w brutalnym męskim świecie i zabawa z tradycją amerykańskiej kultury pop („Bar Babylon” Paczochy), obraz dzisiejszej masowej turystyki do Indii, obdartej z dawnej, duchowej fascynacji dla świata Dalekiego Wschodu i  zastąpionej przez głupią ezoterykę i tanią egzotykę („Wszystkie rodzaje śmierci” Pałygi), wieczne ciążenie przeszłości Holokaustu, także i na powojennym pokoleniu („Walizka” Sikorskiej-Miszczuk), badanie mechanizmów przemocy i zwycięstw, opartych na poświęcaniu innych („Ifigenia” Grzegorzewskiej) oraz zakłamanie „cywilizowanego” zachodniego świata, w którym wszystko stało się kupne, także uczucia i ludzka wolność – jeśli przynosi to materialne korzyści („Śmierć Kalibana” Fertacz). Różnorodności tematów towarzyszyła także wielość stylów i form artystycznych, składających się na interesujący obraz polskiego teatru. Niemieccy rozmówcy zwracali także uwagę na fakt, że patrząc z ich punktu widzenia, polska współczesna dramaturgia zdaje się być dużo silniej zaangażowana w tematy społeczno-polityczne niż teksty niemieckich autorów.

Oba wieczory „TheaterSlam” wzbogacały „show cases”, czyli autorskie samoprezentacje w formie czytanego tekstu lub opowiadanej historii, filmu, przeźroczy albo mini-dramu. W pamięć zapadł szczególnie występ Magdy Fertacz: z ironią i dużym poczuciem humoru przedstawiła ona w krótkim performace dzisiejszą sytuację młodych artystek w Polsce (nawiasem mówiąc: wcale nie jest ona do śmiechu). Dalszy punkt programu stanowiły rozmowy z autorami, moderowane przez niemieckich dziennikarzy, a w późnych godzinach wieczornych można było także wdać się osobiście w rozmowy z ludźmi pióra i opowiedzieć im jakąś własną historię. To odwrócenie ról: słuchacze - mówcy było życzeniem polskich autorów. Czy rzeczywiście udało im się zebrać w ten sposób inspiracje i materiał do przyszłych utworów – pokaże przyszłość. Dowodem na to, że niemiecko-polskie tematy interesują od dawna polskich autorów, są dramaty jak „Trash story” M.Fertacz czy „Burmistrz” M.Sikorskiej-Miszczuk, liczne powieści i takie wypowiedzi, jak przykładowo A.Pałygi, który przyznał się podczas „show case”, że już od dawna nosi się z zamiarem napisania sztuki o niemieckich turystach w Auschwitz. Jeśli autorowi uda się zrealizować ten pomysł, może powstać interesujący odpowiednik do realizacji tego tematu z niemieckiej perspektywy przez Roberta Thalheima w filmie „Am Ende kommen Touristen” („Na końcu zjawiają się turyści”).

Zadowoleni z jego przebiegu, organizatorzy „TheaterSlam” stwierdzili w podsumowaniu, że ta dwudniowa impreza spełniła ich zamierzenia, dostarczając niemieckiej publiczności i kolegom-pracownikom teatrów wiele nowych impulsów. Można więc patrzeć z optymizmem w przyszłość i oczekiwać na jej owoce.

Kto dzięki „TheaterSlam” nabrał ochoty na dalsze odkrycia na polu polskiego teatru, nie musiał długo czekać. Już w kilka dni później w teatrze Theater am Halleschen Ufer (w skrócie HAU) odbył się występ gościnny „Chóru kobiet”, projektu powstałego pod opieką Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego z Warszawy. Tego, że spotka się on z zainteresowaniem, można było oczekiwać, gdyż spektakl Marty Górnickiej przybył do Berlina jako chwalone w Polsce wydarzenie teatralne. Słyszano także o tym, że został on odznaczony tytułem teatru muzycznego roku 2010 i prezentowany na międzynarodowych festiwalach. Ponieważ „Chór kobiet” jest w Polsce znany, tutaj tylko parę słów przypomnienia: autorka przedstawienia i dyrygentka chóru, wierząca w jego subwersywną moc, zebrała wokół siebie 30 kobiet w różnym wieku i o różnych profesjach. Powstała w ten sposób grupa, występująca na scenie w spodniach od dresu, ubiorach do jogi i innych luźnych strojach, tworzy recytujący chór. Jego członkinie wymieniają między sobą przepisy kulinarne, opowieści filmowe i baśnie, aby następnie przejść do cytatów z dzieł Rolanda Barthesa, Simone de Beauvoir, Michela Foucaulta, biblii i antycznych dramatów i w końcu rozliczyć się ze współczesnym dyktatem ideałów piękności i odwiecznym przypisywaniem kobietom typowych „kobiecych” ról. Protest, recytowany w rytmie klasycznego chóru, szeptany, wykrzykiwany, prezentowany z ironią, ze złością i śmiechem, zawiera obok słownych pasaży także śpiewane fragmenty pieśni kościelnych, popularnych przebojów i własnych kompozycji Górnickiej. Przedstawienie wywarło silne wrażenie w Berlinie dzięki swojej niezwykłej energii i jednoznacznie sformułowanej pozycji przeciwko dyskryminacji kobiet. Eksplozywna zamiana mówionego słowa w „muzykę” chóru jest tutaj ciekawym nowatorstwem. Ale i feministyczne treści, które nie ograniczają się wyłącznie do Polski i o aktualności których warto jest przypominać także w Niemczech, są silną stroną tego teatralnego wieczoru. Nota bene, warto również nadmienić, że miejsce występu Warszawianek, HAU 3, jest teatralnym pomieszczeniem, które w czasach Berlina Zachodniego było siedzibą polskiego „Teatru Kreatur” skupiającego wokół Andrzeja Worona i dawnych członków wrocławskiego „Teatru Pantomimy” Henryka Tomaszewskiego licznych artystów. Miejsce to zdaje się nadal zachowywać dobre energie dla polskiego teatru.

Kolejną wyprawą w świat polskich eksperymentów teatralnych była sztuka „Samotność pól bawełnianych” Bernharda Marie Koltèsa, projekt Teatru im. Stefana Żeromskiego z Kielc, wystawiona w pomieszczeniach „Heimathafen Neukölln”. To łączące ze sobą świat teatru i muzyki przedstawienie było już, podobnie jak i „Chór kobiet”, pokazywane na licznych festiwalach w Polsce oraz w USA i Kanadzie. Ten bardzo radykalny spektakl w reżyserii Radosława Rychcika wkracza na nowe drogi, jest eksplozją muzyczną i jednocześnie laboratorium szukającym nowej przestrzeni teatralnej. Akcja sztuki jest wtłoczona w formę koncertu rockowego. W trakcie jego przebiegu opowiadana jest historia podejrzanego, bliżej nieokreślonego interesu handlowego między dwoma mężczyznami, nazywanymi jedynie Dealerem i Klientem. Pod wierzchnią warstwą sztuki Rychcik odsłania inną przestrzeń – świat Jeana Geneta - i wydobywa ją na światło. W tym celu reżyser wysyła swoich dwóch aktorów, którym towarzyszy zespół muzyczny Natural Born Chillers, w podróż do wnętrza obcego świata. Słowne potyczki, będące najpierw mierzeniem sił, stają się z czasem walką przeciw upadkowi w przepaść, gdyż obaj mężczyźni wiedzą, że za ich początkową, wyszukaną elegancją zachowań i fraz kryją się zmysłowe odchłanie. Reżyser zgłębia wątek homoseksualny, w radykalny sposób przedzierając się do jego wnętrza i konsekwentnie naświetlając ciemności prywatnego świata. Teksty sztuki Koltèsa stają się fragmentami songów, słowa podążają tu za muzyką, a muzyka za słowami. Tak jak feminizm w przypadku „Chóru kobiet”, centralny temat w „Samotności pól bawełnianych”  stanowi homoseksualizm. Problematyka owa nie jest w Niemczech „niczym nowym” i publiczne zajmowanie się nią nie jest z pewnością przekraczaniem granic, ale oba przedstawienia przypominają, że w ostatnich latach w niemieckim teatrze mało kto poświęca uwagi tym niestety nadal jeszcze aktualnym sprawom. Polski teatr przynosi więc nie tylko nowatorskie pomysły inscenizatorskie do kraju sąsiada, ale także pobudza do przemyśleń, czy teatr niemiecki nie stracił z oczu niektórych ważnych tematów. Przedstawienie dzieła Koltèsa uzmysławia również, że sztuki tego wybitnego francuskiego autora od czasu jego śmierci niestety bardzo rzadko pojawiają się na niemieckich scenach – co jest dużą stratą.

Na zakończenie serii polskich przedstawień goszczących w Berlinie, można było obejrzeć w ramach cyklu „Spielzeit Europa”(„Europejski sezon teatralny”), zorganizowany przez Berliner Festspiele występ gościnny wrocławskiego Teatru Polskiego z „Szosą Wołokołamską” Heinera Müllera. Także ten spektakl, wyreżyserowany przez Barbarę Wysocką, jest teatrem silnie powiązanym z muzyką i także on znalazł się w Polsce wśród najlepszych prac teatralnych sezonu 2010/11. „Szosa Wołokołamska” Müllera zajmuje się tematami drugiej wojny światowej i ważnych wydarzeń w historii NRD. Mimo że od czasu rozwiązania socjalistycznych Niemiec niektóre z pięciu części sztuki straciły nieco ze swojej siły wyrazu, biorącej się z ostrej krytyki politycznej, reżyserce udaje się wzbudzić zainteresowanie dla wszystkich części dramatu. Wysocka poświęca wiele uwagi  tematowi uwikłania człowieka w historię i w system polityczny. Najmocniejsze są sceny dwóch pierwszych części dotyczących drugiej wojny światowej, w których Wysocka inscenizuje tekst H.Müllera jednocześnie na kilku płaszczyznach czasowych, także tej dnia dzisiejszego, nadając mu wiele napięcia. Reżyserce udaje się wzbogacenie spojrzenia na historię o perspektywę kobiecą - poprzez użycie projekcji video i znaną piosenkę Joan Baez - oraz sformułowanie protestu przeciwko wojnie. Metoda artystyczna oparta na wprowadzaniu na scenę przy użyciu środków muzycznych komentarzy, dodatkowych postaw i innych światów, charakteryzuje warsztat młodej reżyserki, która bez wątpienia należy do grupy ważnych głosów w polskim teatrze.

Publikacja: Teatr dla Was 2011