Ster w ręku kobiet

Leonie Böhm, Izabelle Redfern i Katharina Stoll oraz Lola Arias na scenie teatru Gorki i teatru Volksbühne w Berlinie

Niemiecki teatr ostatnich lat jest teatrem kobiet. Kobiety reżyserują więcej spektakli niż ich koledzy, na scenie pojawia się o wiele więcej aktorek niż dotychczas, kobiece tematy wzbogacają programy repertuarowe. Po latach męskiej dominacji jest to na pewno dobry rozwój. Na ile jednak artystki wnoszą także do teatru nowe wartości? Poniższy tekst rozważa to pytanie jedynie powierzchownie, na podstawie trzech przedstawień, które można obecnie zobaczyć w Berlinie w teatrach Gorki i Volksbühne-am-Rosa-Luxemburg-Platz, nie jest więc opisem ogólniejszego stanu rzeczy, a tylko subiektywnym spojrzeniem, któremu towarzyszy przy tym rozważanie, do czego jest nam dzisiaj potrzebny teatr.

© Judith Buss

Pierwsze z przedstawień to „Räuberinnen“ (Zbójczynie), powstałe na kanwie znanego dramatu Fryderyka Schillera „Zbójcy“, w reżyserii Leonie Böhm. Można je obejrzeć w berlińskim teatrze Gorki. Dramat Schillera opowiada o grupie młodych mężczyzn, którzy zakładają bandę, aby uwolnić się od gorsetu nakazów społecznych i autorytetów ojcowskich oraz zakosztować w pełni wolności i anarchii. Szefem bandy zostaje Karl, który stracił właśnie względy ojca (wskutek intrygi brata). W dalszej części utworu wybryki zbójeckiej bandy i dalsze knowania Franza doprowadzą do przelewu krwi i śmieci wielu ludzi. Leonie Böhm, wywodząca się ze sceny performerskiej, redukuje dramat Schillera do kilku drobnych fragmentów, wykreśla z niego liczne męskie postaci, pozostawiając tylko głównych bohaterów: Karla Moora, Franza Moora, Spiegelberga (członka bandy i anarchistę) i obsadzając w tych rolach kobiety. Böhm pozostawia ponadto na scenie Amalię, narzeczoną Karla, u Schillera jedyną postać żeńską w utworze.

Historia opowiadana przez reżyserkę i jej aktorki jest niejasna. Na scenie prezentowane są najpierw stworzone w improwizacjach trzy urywkowe monologi. Franz, młodszy brat Karla, brzydki i kaleki - u Schillera „zły z natury“ – staje się tutaj godną współczucia ofiarą ojcowskiego odrzucenia. Karl, rzekomo synowski ideał, również cierpi przez ojca, gdyż wygórowane oczekiwania wobec niego i konieczność spełniania ojcowskiej woli wpędzają go w depresję, a następnie zmuszają do opuszczenia domu, co skończy się wyklęciem z rodziny. Amalia, w oryginale potulna, bierna kobietka, niemająca nic do powiedzenia, staje się rozwrzeszczaną i nieokiełznaną złośnicą. Te informacje są szybko przekazane, nic ważnego dla treści ponadto się nie dzieje. Długo jednak oglądamy Franza i Amalię prezentujących nieapetyczne sztuczki ze swoją śliną. Potem nagle zjawia się Spiegelberg i poddaje pomysł wspólnej wyprawy do lasu. W tym celu czwórka bohaterek zakłada bandę i składa zbójecką przysięgę. Następuje wielki finał: samowyzwolenie bohaterek, które odbywa się w lesie i polega na stopniowym rozebraniu się do naga i ślizganiu po mokrej scenie aż po pierwszy rząd widowni. Jak można dowiedzieć się z tekstu w programie spektaklu, jest to akt całkowitego uwolnienia się spod absurdalnych projekcji moralności i prawa, stworzonych przez mężczyzn i przebiegających według męskiej logiki.

Długotrwająca finałowa scena wywołuje zachwyt wśród części - głównie męskiej - publiczności. Oglądanie atrakcyjnych i młodych ciał kobiecych, ślizgających się nago po scenie to zabawny entertaiment, na pewno ciekawszy niż oglądanie krwawych walk i ich śmiertelnych ofiar u Schillera. Kto chętnie przychodzi do teatru, bo tam „się coś dzieje“, będzie miał potem o czym opowiadać. Trzeba jednak dużej determinacji, żeby stawiać sobie pytanie czy poza ewentualną prowokacją reżyserce i jej aktorskiemu zespołowi chodziło o coś więcej? Czy chciano tu powiedzieć, że także dzisiejsze kobiety wyzwoliły się spod władzy apodyktycznych ojców lub tych ojców, którzy pogardzali swoimi córkami? Czy chodziło o to, żeby pokazać, że współczesne aktorki mają dość odwagi, aby ślizgać się nago przed publicznością? A może przekazem było to, że artystki nie interesują się już dzisiaj treścią dawnych dramatów, napisanych przez mężczyznę? Lub że chętnie korzystają z wolności osobistej, panującej w ich świecie? Na te pytania nie ma w spektaklu odpowiedzi.

W zakończeniu dramatu Schillera Karl postanawia przejąć odpowiedzialność za popełnione z bandą czyny i stawić się przed sądem, aby zawyrokowano, na jaką karę zasłużył. Morały na zakończenie od dawna nie są już dzisiaj modne. Ale może chodzi teraz zamiast tego jedynie o niezwykłe, obrazoburcze wydarzenia, może w cenie nie są już w ogóle żadne głębsze treści?

© Greta Markurt

Następnym przedstawieniem jest „Sistas!“, powstałe na kanwie „Trzech sióstr“ Antona Czechowa. Spektakl zrealizowała grupa teatralna GlossyPain, wyreżyserowały go Izabelle Redfern i Katharina Stoll. Jako autorka tekstu figuruje w programie – raczej nie istniejąca naprawdę – Golda Barton, za którą kryją się zapewne obie reżyserki. „Sistas!“ znajduje się w repertuarze berlińskiej Volksbühne. Sista, czyli siostra, jest słowem używanym przez Afroamerykanów, gdy zwracają się do osoby płci żeńskiej, przy czym prawdziwy stopień pokrewieństwa nie odgrywa tu żadnej roli. Taki tytuł wprowadza od razu w tematykę sztuki – świat niemieckich Afroamerykanek. Bohaterkami są, jak u Czechowa, trzy siostry, córki Niemki i czarnego Amerykanina. Rosyjska prowincja XIX-wieku zostaje zamieniona na współczesny Berlin, przy czym wydarzenia z Berlina Zachodniego lat 1990-tych odgrywają tu – jako odniesienie do przeszłości - także pewną rolę.

Olivia, Masha i Ivy to córki czarnego oficera amerykańskiej armii, przez długie lata stacjonującej w Berlinie Zachodnim. Po zjednoczeniu Niemiec ojciec wraca do Stanów Zjednoczonych, zostawiając w Niemczech resztę rodziny, żeni się ponownie i przez wiele lat nie interesuje swoimi córkami. Teraz zjawia się nagle w dniu urodzin Ivy, bez grosza przy duszy, i wnosi uczuciowy chaos do życia córek, które kochają go, ale nie mogą mu też wybaczyć porzucenia. Siostry-sistas są młode, dobrze wykształcone, a przy tym pełne sprzeczności: same cierpią przez rasizm, ale nie są od niego wolne w stosunku do tureckich, arabskich czy azjatyckich migrantów. Znają doskonale teorie feministyczne i głoszą właśnie takie poglądy w swoich dyskusjach, ale w życiu postępują często inaczej.

Dotyczy to szczególnie Mashy, która studiuje na uniwersytecie, prowadzi otwarte partnerskie związki i ma od niedawna nowego kochanka, czarnego młodego naukowca, stypendystę z Afryki, którego podziwia i w którym jest bardzo zakochana. Ale mimo że będzie miała z nim dziecko, decyduje się wychowywać je ze swoim wcześniejszym niemieckim partnerem (lewakiem i macho, jak sama o nim mówi), gdyż ten posiada, dzięki bogatym rodzicom, własne duże mieszkanie, i zapewni jej i dziecku utrzymanie na wysokim poziomie.

Żadna z sióstr nie tęskni do Moskwy, tęsknią do Nowego Jorku. Najbardziej z nich chce się tam przenieść Ivy, która planuje studiowanie na Broadwayu aktorstwa. Liczy przy tym najpierw na przejęcie kosztów przez ojca, a kiedy okazuje się to niemożliwe, niepraktyczna życiowo Ivy i tak nadal żyje w świecie swoich marzeń. Sytuacja sióstr zmienia się, gdy turecka sąsiadka Netty - jak w oryginale Natasza – odbiera im ich wielkie mieszkanie. Ojciec sistas, zastępujący tu Czechowskiego brata, zostaje nowym partnerem Netty i obiecuje córkom, że w przyszłości będą mogły przychodzić do „starych kątów“ w odwiedziny.

W sztuce mało jest akcji scenicznej, dużo dyskusji na różne tematy. Siostry rozmawiają o feminiźmie, polityce tożsamościowej, stukturalnym rasiźmie i wykluczaniu. Rozważają problemy czarnej tożsamości, chęci przynależności do swojej grupy i zarazem szansy na równouprawnienie, interesuje je też kulturowe zawłaszczanie. Jest to ciekawy teatr debaty, bez stereotypów i kliszy, chociaż czasami rozmowy są przydługie. Pewnie z tego względu reżyserki starają się przedzielać je klasycznymi pieśniami Olivii, aktorki wykształconej w śpiewie operowym.

Sztuka daje możliwość porównania jej z dramatem Czechowa. Sytuacja sistas, i w ogóle dzisiejszych kobiet, jest lepsza niż przed stu laty: mają one większą swobodę życiową i więcej możliwości niż zamążpójście, aby się samorealizować i podążać za swoimi marzeniami. Grany tekst nie przedstawia tu kobiet jako stereotypowych modeli, dlatego nie przemilcza ich bierności i bezradności w wielu życiowych sprawach, pokazuje ich zagubienie i, jak w przypadku Ivy, nierealne plany życiowe.

Dodatkową wartością sztuki jest otwarcie widzowi okna na świat, z którym zwykle nie ma zbyt wiele styczności na codzień: to świat Afroeuropejek, chwilami połączony z szerszym światem migrantów w Niemczech. Czy jednak, aby zgłębić dokładniej współczesną problematykę życia czarnych młodych kobiet nie lepiej było zainscenizować sztukę bliższą tej rzeczywistości? Czy konieczne było samodzielne przerabianie i dopasywanie do tematu utworu białego męskiego autora? Ogólna wysoka jakość spektaklu zrealizowanego przez mało znane do tej pory w niemieckim świecie teatralnym czarne artystki, sprawia, że trudno uwierzyć, że nie istnieją już także dobre oryginalne dramaty współczesnych afroeuropejskich autorek.

© Carlos Furman

Trzeci spektakl nie należy do regularnego programu teatru Gorki, ale pojawia się tam na scenie co pewien czas, gdyż Gorki należy do jego współproducentów (obok ponad dwudziestu innych teatrów, festiwali i instytucji z siedmiu europejskich krajów oraz z Argentyny). „Los días afuera/ The days out there“ autorstwa (tekst i reżyseria) Loli Arias, która od wielu lat należy do czołówki progresywnego teatru w Europie, miał swoją prapremierę tego lata (2024) na festiwalu w Avignionie. W latach 2019 i 2020 Lola Arias prowadziła warsztaty teatralne i filmowe w więzieniu w Buenos Aires i w tym czasie przeprowadziła z ich uczestniczkami wiele wywiadów. Stały się one podstawą scenariusza do filmu Arias „REAS“, który miał swoją premierę w 2024 na festiwalu Berlinale oraz do spektaklu teatralnego „Los días afuera“. W obu tych projektach - film koncentruje się przede wszystkim na życiu jedenastu więźniarek podczas odbywania ich kary, zaś przedstawienie dotyczy czasu po wyjściu z więzienia sześciu z nich - jak często u Arias, role odgrywają amatorki, osoby, których dotyczy dana historia, a więc w tym wypadku same byłe skazane.

W podzielonych na krótkie części, przeplatających się monologach lub dialogach między sześcioma kobietami (są wśród nich dwie osoby trans) snuta jest opowieść o pierwszych odczuciach i doświadczeniach po wyjściu na wolność, o próbach dostosowania się do zwykłego, codziennego życia – które w Argentynie prawie dla nikogo nie jest zwyczajne. Powrót do niego dla osób karanych jest dodatkowo ekstremalnie trudny, co szczególnie wyraźnie widać w sytuacjach poszukiwania pracy – otrzymanie szansy przy skazie na dotychczasowym życiorysie graniczy z niemożliwością. Rozmowy kwalifikacyjne zawierają zawsze odpowiednie pytanie, po nim pada natychmiast: „Dziękuję, odezwiemy się. Do widzenia.“ Krótkie sceny pozwalają na wgląd w życie i psychikę bohaterek. Wplatane są w nie czasami także fragmenty z ich przeszłości: z życia przed dostaniem się do więzienia albo i z więziennego czasu. Słyszymy intymne krótkie zwierzenia, czasem jedynie aluzje, o doświadczonej niegdyś przemocy, seksualnym wykorzystaniu, niedobrowolnej prostytucji albo po prostu biedzie. Są one dopełnieniem ogólniejszego obrazu. Poznajemy więc sześć różnych życiorysów, sześć różnych osobowości i dowiadujemy się też wiele o kobiecej solidarności za murami więzienia. Czasem pozostaje ona na dłużej.

Odkrywamy zdolności kobiet – łączy je często upodobanie muzyczne, nierzadko prawdziwy talent. Jedna z nich była solistką muzycznego zespołu w Peru, skąd pochodzi, i miała nawet własny band. Inna studiuje w więzieniu prawo, służy poradą lub prowadzi urzędową korespondencję wielu współwięźniarek; na wolności pomaga jej to w ocenie niejednej sytuacji i lepszym reagowaniu przy kłopotach. Mistrzyniami przeżycia są wszystkie. Podziw budzi ich inwencja w borykaniu się z codziennością i walce, aby się utrzymać na powierzchni – na barkach niejednej z kobiet spoczywa ciężar utrzymania całej rodziny.

Także o współczesnym życiu najsłabszych społecznie grup w Argentynie można się dowiedzieć w tym spektaklu wiele. Argentyna znajduje się od dawna w dużo większym kryzysie gospodarczym niż ten, który dotyka kraje Europy. Dodatkowymi bolączkami mieszkańców biednych dzielnic są przemoc, bezprawie policji, brak jakiejkolwiek pomocy państwowej dla osób chorych, bezrobotnych czy kobiet samotnie wychowujących dzieci. Atmosferę zatruwa ogólna mizoginia, dyskryminacja mniejszości narodowych, genderowych i osób bez argentyńskich dokumentów, rasizm. Życie utrudnia wyniszczająca i niepewna praca na czarno, często jedyna, jaką można zdobyć.

Sztuka Arias nie jest jednak czarną, deprymującą wizją dalekiego świata. Dzieje się tak zarówno dzięki tryskającym energią i życiową werwą kobietom, powściągliwej i zrównoważonej narracji artystki oraz przedzielaniu scen dramatycznych gorącymi lub nastrojowymi południowoamerykańskimi rytmami, które sprawiają, że w połączeniu z voguingiem (tzw. tańcem wolności) spektakl nabiera charakter musicalu. Arias łączy tym razem po raz pierwszy swój dokumentalny styl z dalszymi dziedzinami sztuki. Do tej pory reżyserka korzystała przy stawianiu w centrum grup społecznie marginalizowanych jedynie z bardzo prostej, surowej formy teatru dokumentalnego. W „Los días afuera“ dodaje do niej warstwę muzyczną: cumbię, techno, muzykę rockowa i songi pop, które są grane i śpiewane life (obok uzdolnionych muzycznie kobiet na scenie występuje jedna zawodowa muzyczka). Obok muzyki Arias wykorzystuje także pierwszy raz wiele projekcji wideo, doskonale współgrających z treścią, wtapiających się w prostą scenografię (prosty metalowy dwupoziomowy szkielet oraz prawdziwy samochód w rogu sceny) i nadających całości wyglądu dzieła nowoczesnego sztuki plastycznej.

Ten bardzo poruszający spektakl wywołuje u publiczności wiele emocji i należy już teraz do najlepszych przedstawień sezonu. Jego ważna tematyka dotyczy zarówno kobiet, jak i pogłębia wiedzę o świecie poza granicami Europy. Jego wartość jako społeczny projekt jest nieoceniona – jest pomostem dla sześciu kobiet, które nie miały żadnej szansy na normalne życie. Tak na przykład Nacho kupił za aktorskie honoraria tank na wodę, co umożliwia mu egzystencję poza miastem, osoby trans mogą nocować w mieście jedynie za duże pieniądze i to często w jednym miejscu tylko przez jedną noc.

Spektakl Arias uczy respektu dla osób, na które spogląda się często z góry. Inspiruje, aby uczyć się od nich również radości życia i odwagi. Jedna z kobiet pokazuje swój stary tatuaż: to wieża Eifla z podpisem „never give up“. To życiowe credo zaprowadziło ją faktycznie ze spektaklem do Paryża. Nie wszystkie marzenia się spełniają, o tym byłe więźniarki najlepiej wiedzą. Ale wiedzą też jak nie tracić nadziei.

Podsumowując: spektakle realizowane przez kobiety to sztuki różnej klasy. Są wśród nich realizacje ważne, na wysokim poziomie artystycznym i zapadające w pamięci. Są też powierzchowne, które pewnie szybko się zapomni. Ale warto dalej przyglądać się żeńskim artystycznym osiągnięciom i liczyć na to, że coraz rzadziej będą wzorować się na teatrze robionym przez mężczyzn i że będą korzystać z własnych wzorów. Za taki może służyć już dzisiaj twórczość artystyczna Loli Arias. I twórczość dramatyczna autorek jak przykładowo Felicja Zeller, zajmująca się już wielokrotnie problemami współczesnych kobiet. Nawiasem mówiąc, ostatnią sztukę Zeller, poświęconą przemocy domowej w Niemczech, wyreżyserował – z dużym wyczuciem dla tematu – mężczyzna. Czyżby żadnej z reżyserek nie interesował ani współczesny dramat, ani ten jakże ważny dla wielu kobiet temat?