Spotkanie polskiego dramatu z niemieckim teatrem -

Rozmowa z Magdą Fertacz, finalistką Stückemarkt Berliner Theatertreffen 2012

Iwona Uberman: W listopadzie 2011 można było obejrzeć w Berlinie w ramach „TheaterSlam”, zorganizowanego wspólnie przez berlińską Akademie der Künste i Polski Instytut Kultury performatywne czytanie sztuki Magdy Fertacz „Śmierć Kalibana”. Teraz, pół roku później w finale Stückemarkt festiwalu Theatertreffen Berlin znajduje się sztuka Magdaleny Fertacz „Śmierć Kalibana”. Czy Pani „nowe” imię ma symboliczne znaczenie?

Magda Fertacz: (śmiech) Nie, to przypadek. Zrobili to organizatorzy albo może mój tłumacz Andreas Volk mógł tak napisać w niemieckim tekście. Mam na imię Magdalena, ale sztuki podpisuję Magda Fertacz, tak lepiej brzmi.

Uberman: Czy „Śmierć Kalibana” należy odbierać jako prowokację?

Fertacz: Jest to jak najbardziej prowokacja. Ale ta sztuka chce nie tylko pokazać, że mamy problem i nie wiemy, co z nim zrobić, więc nie robimy nic. Jest ona odczytywana jako jednostronny głos w obronie nielegalnych emigrantów. Natomiast jakby sam temat pojawił się we mnie z ambiwalencji i z moich osobistych doświadczeń z nielegalnymi emigrantami. Nie wszystko jest tu czarno-białe. Miałam wrażenie, że we wczorajszym czytaniu nie było to zniuansowane. Podwójny dyskurs z tematem nie był wyłapany.

Uberman: Widziała Pani już w Berlinie dwie prezentacje „Śmierci Kalibana”. Czym się od siebie różniły?

Fertacz: One były zupełnie inne. W pierwszej prezentacji było bardzo duże tempo czytania, sztuka gnała do przodu, było do niej zrobione wideo art, była muzyka, było to takie bardzo mocno zainscenizowane czytanie, ciekawe od strony estetycznej zamysłu reżyserskiego. To wczorajsze czytanie było zrobione przy pomocy prostszych środków. Dzięki temu łatwiej było skupić się na tekście, ale nie widziałam próby dyskutowania z nim. I wprawdzie tekst niby wybrzmiał, ale zabrakło uatrakcyjnienia, które mogłoby widzów bardziej wciągnąć w tą historię. Wszystko było bardzo czytelne.

Uberman: A gdyby Pani porównała te niemieckie sceniczne czytania z madryckim, które odbyło się ostatniej jesieni?

Fertacz: W Madrycie to było bardzo ciekawe doświadczenie. Było to jedyne czytanie, gdzie postać chórzystki była taka, jak ją zapisałam, rzeczywiście jako chórzystka, która śpiewała tekst. W ogóle aktorka, która ją grała była dokładnie taka jak ją sobie wyobraziłam. Kiedy ją zobaczyłam, pomyślałam, to niemożliwe, to jakby ktoś zakradł się do mojej głowy i zobaczył, że ona ma tak wyglądać. Nie wiem dlaczego w tych dwóch czytaniach w Niemczech nie zrobiono podobnie, ten tekst powinien być śpiewany, w Madrycie zadziałało to bardzo dobrze. Skorzystano tam też z konwencji teatru dramatycznego plus lalki. Na początku kiedy je zobaczyłam, zlękłam się, że to będzie straszne, ale aktorzy robili niesamowite rzeczy z tymi lalkami: rzucali je, odkręcali im głowy, wyrywali nogi i okazało się, że to niezwykle silnie działało. Było to dla mnie zupełnie inne doświadczenie niż te dwa niemieckie.

Uberman: Czy Pani zasmakowała w grotesce i ironii, czy też następny tekst będzie inny?

Fertacz: Mam wrażenie, że moje pisanie się zmienia. Nie myślę o tym jako o rozsmakowaniu w grotesce, ale o niektórych tematach nie można opowiadać wprost. Możliwe, że będę starała się używać częściej tej formy. Zobaczymy.

Uberman: Skoro mówimy już o przyszłości, w Pani dramatach widać krąg tematyczny biegnący od zakochanej pary w „Kurzu”, poprzez rodzinę w „Absyncie”, kraj Polskę w „III Furiach”, napisanych wspólnie z S. Chutnik i M. Sikorską-Miszczuk do zglobalizowanego świata w „Śmierci Kalibana”. Jak tłumaczy Pani to rozszerzanie się kręgu i dokąd wybierze się Pani następnym razem?

Fertacz: Tak się po prostu stało. Czuję potrzebę, żeby moje teksty wychodziły poza tematy dotyczące tylko relacji międzyludzkich, chcę opowiadać więcej. Pomiędzy wymienionymi przez Panią tekstami było jeszcze „Trash story”, które też dotyka już większych tematów, niby rodziny, ale jednak przede wszystkim pamięci, a właściwie umiejętności niepamiętania. Teraz chciałabym napisać libretto do opery o aborcji. Najbardziej interesuje mnie to, że na wszystkich poziomach decyzyjnych jeżeli chodzi o ten temat w Polsce rozstrzygają mężczyźni, zarówno politycznie, w ustawodawstwie, jak i w religii. Chcę się tym zająć, ale właśnie przez formę operową.

Uberman: A jakie refleksje zabierze Pani ze sobą do Polski?

Fertacz: Na pewno dalsze rozmyślania o sprawie, o której rozmawiałyśmy tu dużo z Julią Holewińską: na ile nasze pisanie spotyka się z niemieckim teatrem. Temat nielegalnych emigrantów jest w Niemczech od dawna omawiany, ale może udało mi się mimo to powiedzieć jeszcze coś nowego. Poza tym moja sztuka nie jest tylko sztuką o emigrantach, jest także sztuką o sztuce. To czytanie na Stückemarkt zbiegło się z berlińskim Biennale, którego kuratorem jest Artur Żmijewski, gdzie dyskursami są między innymi dzieło sztuki oraz uczestnictwo pozorne. Także zetknięcie się z niemieckimi widzami było i tym razem ciekawym doświadczeniem.

Uberman: Jeszcze raz gratuluję udziału w finale i dziękuję za rozmowę.

Publikacja: Teatr dla Was 2012